Tego się nie spodziewałam


Monika Górska | 5 października 2018

Jestem w szoku. Dostałam do akceptacji mój podręcznik o sztuce Visual Storytellingu, po korekcie. Szczerze? Spodziewałam się czegoś zupełnie innego…

Prosiłam PWN o najbardziej doświadczonego edytora, żeby wyłapał wszystkie moje skróty myślowe, błędy, powtórzenia.

Przydzielili mi panią Jadwigę z 40 letnim stażem redaktorskim i wykształceniem ekonomicznym. Dla mnie bomba! Niech przeczołga książkę w te i wewte i zrobi z niej prawdziwą perełkę!

Kilka dni temu dostaję maila od Pani Jadwigi. Nerwowo przebiegam wzrokiem kolejne linijki.
– Pani książka jest tak napisana, że musiałam ją czytać dwa, a niektóre fragmenty nawet trzy razy! – Czuję lekkie mrowienie w plecach. – Nie jest dobrze. Co teraz? – Przez głowę przelatuje mi kilka scenariuszy.

– Inaczej nie dałabym rady wyłapać brakujących przecinków – pisze dalej pani Jadwiga. – Już nie pamiętam kiedy się tak wciągnęłam! Odpalałam filmy, o których pani pisze, na YouTube i sama miałam ochotę rzucić książkę, chwycić za kamerkę i nakręcić jakiś film.

Aż mnie zamurowało! Otwieram plik i szukam poprawek. Zmiany miały być zaznaczone kolorem. Na poprawki przeznaczyłam kilka ostatnich dni września.

Upewniam się, czy dotarła do mnie właściwa wersja książki. O! Jest słowo na niebiesko. Kilkadziesiąt stron dalej, kolejne.

Zapowiadał się pracowity weekend, a tymczasem wystarczyła godzina, żeby zaakceptować wszystkie zmiany.

Dziwnie mi z tym. To się chyba nazywa „uczucia ambiwalentne”.

Z jednej strony wielka radość, bo ta doświadczona redaktorka przeczytała i przeredagowała w swoim życiu tysiące książek, więc wie, co robi.

Z drugiej… dlaczego czuję, jakbym straciła szansę, żeby ten podręcznik był jeszcze lepszy?

Poprzeczkę ustawiam sobie coraz wyżej i wyżej… Ciągle jest we mnie taki głód doskonałości… wiesz, o co mi chodzi?

Podobno Steve Jobs, kazał pracownikom polerować wnętrze komputera, do którego i tak nikt nie będzie zaglądać. Jak ja go rozumiem.

Czy dążenie do doskonałości to perfekcjonizm?

Po takiej intensywnej pracy czasem robi się tak samotnie… myśli ciągle jeszcze kłębią się i galopują przed siebie, mimo że napisałam już ostatnie słowo.

Dziękuję, że mogłam się tym z Tobą podzielić.

Czy mogę się jakoś zrewanżować? Może masz ochotę przeczytać początek mojej książki?

 

Rozdział 1
Kto opowie najlepszą historię, wygrywa

USA, 1839 rok. Baldwin, młody prawnik, o niewielkim doświadczeniu porywa się bronić sprawy z góry skazanej na porażkę. Walczy o uniewinnienie 44 czarnych niewolników, którzy wywołali bunt na pokładzie przewożącego ich okrętu i wymordowali prawie całą jego załogę. Żaden z oskarżonych nie mówi po angielsku.

Przeciw sobie ma 12 białych przysięgłych Sądu Najwyższego, właścicieli statku, Królową Hiszpańską Izabelę II, starającego się o reelekcję prezydenta i większość Amerykanów, którzy skwapliwie korzystają z dobrodziejstw niewolniczego systemu. Mimo że handel ludźmi jest oficjalnie zakazany, przymykają oko na to, w jaki sposób tania siła robocza trafia do ich domów. Co więcej, kwestia niewolnictwa antagonizuje stany północne i południowe USA, grożąc lada moment wybuchem wojny domowej.

Pełen dobrych chęci, ambitny, choć niezbyt taktowny adwokat, prosi o pomoc byłego prezydenta USA, aktualnie członka Izby Reprezentantów – Johna Quincy Adamsa. Prezydent senior początkowo kategorycznie odmawia współpracy, a gdy Baldwin ponownie wraca do niego, zadaje tylko jedno pytanie: Jaka jest ich opowieść? Jedyna odpowiedź, którą adwokat jest w stanie z siebie wydusić, to, że są z zachodniej Afryki.

„Powiedziałeś mi ledwie skąd są, ale jak widzę, nie zadałeś sobie trudu, żeby dowiedzieć się KIM są” – odpowiada mu na to były prezydent. I daje młodemu prawnikowi radę, która odmienia ustalony, jak by się wydawało, bieg wydarzeń: „Z upływem lat, pełnych kolejnych prób i błędów, przekonałem się, że w sądzie wygrywa ten, kto opowie najlepszą opowieść”.

Baldwin z wielkim trudem najpierw zdobywa, a potem brawurowo opowiada przed Sądem Najwyższym niewygodną dla wielu rodaków opowieść: o porwaniu, głodzeniu, biciu, topieniu wolnych ludzi o innym kolorze skóry. Na zgromadzonych w trybunale robi ona takie wrażenie, że Sędzia, choć w tym samym czasie państwu grozi wybuch wojny domowej, a on sam ryzykuje utratą stanowiska, decyduje się wydać wyrok, który ocala życie i przywraca wolność oskarżonym.

Ta historia zdarzyła się naprawdę. Opowiedział ją Steven Spielberg w filmie Amistad.

Oto jak potężnie potrafi wpłynąć na ludzi dobra opowieść. Nie tylko w sądzie i w filmie, ale w każdej dziedzinie życia. […]

 

I co o tym myślisz?

Obiecuję, że już więcej nic nie będę poprawiać. Kiedyś trzeba się po prostu zatrzymać i pozwolić naszym opowieściom żyć swoim życiem…
 

 

Podziel się tym wpisem:
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Share on LinkedIn
Linkedin


Dołącz do dyskusji: