Tym razem bez fikcji


Monika Górska | 23 czerwca 2016

Czy opowieść musi być autentyczna i prawdziwa? Czy wystarczy,  że tylko jest podobna do prawdy i ciekawa? Na ten temat mocno dyskutowaliśmy z Pawłem Tkaczykiem w przerwach warsztatów, które prowadziliśmy na cztery ręce dla jednej z moich ulubionych firm meblarskich.

Do tego wątku jeszcze na pewno wrócę, a teraz chcę Cię zaprosić do świata Bez Fikcji. A konkretnie, do Krakowa, gdzie od 23-26 czerwca 2016 odbywa się pierwszy w Polsce festiwal Reportażu Non-Fiction. Od czwartku do niedzieli można zanurzyć się w reportaż prasowy, radiowy, fotograficzny i filmowy. A jak będzie Ci po drodze, to wpadnij w piątek wieczorem na pokaz mojego najgłębiej przeżytego i najbardziej nagradzanego dokumentu „Moje dziecko jest aniołem”.

Przy tej okazji odgrzebałam wywiad, który przy okazji jakiejś nagrody robiła ze mną Gazeta Wyborcza. Masz ochotę przeczytać?

Michalina Dolińska: Co skłoniło Cię do zrobienia filmu na tak trudny temat?

Monika Górska: Przeczytałam artykuł w „Polityce” o sytuacji matek, które straciły swoje dzieci zaraz po porodzie, albo jeszcze w czasie ciąży. Wstrząsnął mną. Nie zdawałam obie sprawy, jak często strasznie w Polsce traktuje się takie mamy. Nie dosyć, że przeżywają niewyobrażalny ból, to jest on jeszcze potęgowany przez ignorancję lekarzy. Ignorancję nie medyczną, w tym jesteśmy przecież w czołówce Europy, ale ignorancję, a może nawet arogancję co do natury człowieka, który oprócz ciała do wyleczenia ma jeszcze psychikę, emocje i duszę.

Poznałaś takie kobiety?
– Tak, to bohaterki mojego filmu. W wielu przypadkach nawet nie dano im szansy pożegnania się z dzieckiem, albo położono na porodówce z mamami, które urodziły zdrowe dzieci.  Natka z Warszawy opowiada w filmie, jak rodziła martwe dziecko, które potem lekarz wrzucił przy niej do worka na odpadki. Usłyszała tylko pusty plusk. Kiedy chciała je pochować, ksiądz odmówił jej pogrzebu, bo dziecko było nie ochrzczone. Natka do dziś chodzi po warszawskich cmentarzach, prześladowana myślą, że trafi na grób swojego dziecka. Że może szpital je jednak pochował, w jakieś zbiorowej mogile noworodków. Widziałam taką. Porażające.

Zrobiłaś film, żeby pomóc tym kobietom? Poprawić sytuację matek, które los może dotknąć w podobny sposób?
– Bardzo bym chciała, żeby tak się stało. Naprawdę tak mało wystarczyłoby, żeby ująć im cierpienia, albo chociaż go nie pomnażać! Z drugiej strony miałam wątpliwości natury etycznej. Czy można pokazać w filmie tak intymny temat? Ile można pokazać? Jak prawdziwie przedstawić cierpienie, żeby nim nie epatować?

Dużo pytań. Co Cię przekonało?
– Natrafiłam w poznańskim wydaniu „Gazety” na artykuł o Agnieszce, młodej matce z Poznania, która straciła córeczkę Martynkę. [ dzisiaj znanej w Polsce blogerce blogerów i autorce bestsellera Zorkownia] Spotkałam się z nią i moje obawy minęły. Agnieszka jest bardzo zaangażowana w pomoc kobietom w podobnej sytuacji. Przede wszystkim poprzez internetowe forum dlaczego.org , które jest kołem ratunkowym dla wielu rodziców po stracie. Agnieszka pokazała mi, że moje wątpliwości wynikają z bardzo stereotypowego myślenia ludzi, którzy nie przeżyli takiej tragedii. Większość kobiet po stracie dziecka ma wielką potrzebę rozmawiania. Kamera, mikrofon, staje się kolejnym życzliwym okiem i uchem. Często wydaje nam się, że rodzice, którzy stracili swoje dzieci izolują się . Zamykają w sobie. Tymczasem często to nie oni się zamykają, tylko my ich od siebie odgradzamy. Jeśli ktoś umrze w naszym otoczeniu, to nagle kompletnie nie wiemy, jak się zachować, co mamy powiedzieć? Wiele mam żaliło mi się, że w ten sposób straciło przyjaciół. A najczęściej nie trzeba nic mówić. Wystarczy być i słuchać. I pozwolić, żeby zmarły nadal żył… w rozmowach, nawet, jeśli płyną łzy. Kiedy to zrozumiałam, poczułam, że mogę rozpocząć pracę nad filmem. Zobaczyłam radość na twarzach mam, które cieszyły się, że powstanie taki dokument. Bardzo nim żyły.

Jednak film opowiadasz przede wszystkim przez los małżeństwa, które czeka na dziecko. 
– Trudno pokazać przeszłość w dokumencie, tak, żeby poruszała. Można opowiedzieć o czymś, co się zdarzyło. Ale jak to pokazać. Postanowiłam wiec zbudować film z dwóch historii: matek, które już straciły dzieci oraz małżeństwa Kingi i Tomka oczekujących córeczki.

Wiedziałaś, że dziecko jest chore?
 – Tak. Julka miała zespół Edwardsa – wadę genetyczną, która oznacza dla dziecka wyrok śmierci. Większość z nich umiera podczas ciąży, niektóre tylko dożywają do dwóch latek.
Kingę poznałam przez Agnieszkę, mamę Martynki. Dziewczyna była już na ostatnich nogach, kiedy spotkałyśmy się u niej Gdyni. To była bardzo trudna sytuacja. Dla nas wszystkich. Ale Kinga razem z mężem podjęli wyzwanie. Towarzyszyłam im z ekipą właściwie do samego końca ciąży. Pamiętam, jak byliśmy u nich dzień przed porodem. Spacerowaliśmy brzegiem morza dużo rozmawiając. Zaskoczyli mnie swoją dojrzałością i uśmiechem. Kinga mówiła, że nie chce, żeby dziecko wyczuło jej smutek. Dla Julci bardzo się mobilizowała. Chciała być optymistką, żeby obudzić w niej chęci do życia. Nawet jeżeli miało być ono bardzo krótkie. Na drugi dzień filmowaliśmy Kingę i Tomka na badaniach w szpitalu. Okazało się, że Julia ma poważną wadę serca. Tego samego dnia Kinga miała cesarskie cięcie.Ciągle jeszcze widzę ich, jak znikają z Tomkiem w szpitalnym korytarzu.

Wróciliśmy do Poznania. W czasie podróży pociągiem przyszedł sms. Czekaliśmy na niego z utęsknieniem. Była w nim nadzieja na życie. Kiedy wróciłam do domu dostałam drugą wiadomość…o śmierci Julki.

Kinga nie zdążyła jej zobaczyć. Ich marzeniem z Tomkiem było, chociaż wziąć córeczkę ze szpitala do domu.

Widzieli twój film?
– Tak. Początkowo trochę bałam się o Kingę. Oglądała film kilka miesięcy po śmierci dziecka. Jeden z lekarzy powiedział, że to może nawet pogorszyć jej stan. Po projekcji jednak ona i mąż byli bardzo wzruszeni i wdzięczni. Dziecko, którego prawie nikt nie widział ożyło. Na taśmie filmowej zapisaliśmy krótke życie Julci. Bicie jej serca. Zdjęcia z porodu kręcone przez Tomka. A przede wszystkim ogromna miłość jej rodziców. Tak, jakby nigdy nie umarła.
Rozmawiała Michalina Dolińska   

Ten film do dzisiaj zatacza coraz szersze kręgi – i do dzisiaj piszą do mnie osoby, którym ten film wrócił nadzieję…
Jedna z nich, Ania, jest dzisiaj słuchaczką mojej rocznej szkoły storytellingu. Pisze ikony i opowieści, które nas wbijają w fotel.

 


Dołącz do dyskusji: