Nie zapomnę go do końca życia. A Ty?


Monika Górska | 6 października 2022

Jaki był Twój najgorszy szef? Taki, że ledwo się pojawiał na horyzoncie, już Cię kusiło, żeby wyjść z pracy i nigdy nie wrócić?

Ja mojego nie zapomnę do końca życia…

Przyjęłam zaręczynowy pierścionek od Jean-Louis i z Holandii wróciłam do Belgii.  Zrobiliśmy właśnie dla Dwójki film o pisarzu Williamie Whartonie. Otworzył nam szeroko drzwi do telewizji. Znowu poczułam, że żyję.

Zaproponowali nam obojgu pracę w TVP. Marzenie!!!

– Polska jest taka szara. Nie chcę tam mieszkać.

Jean-Louis nie tylko był świetnym operatorem i montażystą, ale też jednym z najczulszych, najbardziej opiekuńczych mężczyzn, jakich spotkałam w życiu. I jak on gotował…! A Belgia stała się moim drugim domem… I mam to wszystko teraz zostawić?

Tylko co zrobić z tym silnym, wewnętrznym poczuciem, że skoro dostałam dwa stypendia i taką szansę, żeby się nauczyć fachu za granicą, muszę to jakoś oddać Polsce i współtworzyć naszą niezależną telewizję?

Czułam, że doszliśmy do ściany. Wrócę do Polski na rok. A potem… zobaczymy.

Pamiętam tamtą naszą rozmowę. Płakaliśmy obydwoje. Potem Jean-Louis, jak to Jean-Louis, mimo bólu, pomógł mi spakować moje rzeczy i przywiózł mnie do Poznania.

Do dziś widzę, jak odjeżdża swoim granatowym Peugeotem z ulicy przed moim domem…

Czasem potrzeba złamanego serca, aby nami wstrząsnęło i pomogło zobaczyć, że czeka nas o wiele więcej niż to, czym się teraz zadowalamy.

Jest czerwiec 1997. Jeszcze w tym samym tygodniu podpisuję umowę w TVP. Po blisko 10 latach we Francji, Belgii, Holandii i USA znowu mieszkam w Polsce.

I robię swój pierwszy reportaż dla Dwójki. W roli głównej: Goran Bregović – gwiazda koncertu wieńczącego Międzynarodowy Festiwal Teatralny Malta. Potem co roku realizuję reportaże i relacje z tego festiwalu. 

Po kolejnych wyborach zmienia się ekipa w ośrodku. Nieważne już, z której partii. Przez 14 lat pracy w TVP miałam szefów z każdej. Wszystkie partie mówiły pięknie i wzniośle o misji telewizji publicznej, a potem wszystkie robiły dokładnie to samo.

I znowu czerwiec i festiwalowe, gorące noce. Jest 2002 r. Ostatni w tym dniu spektakl na Maltańskiej Mecie. Północ. A my na nogach od rana. Jeszcze ten teatr z Niemiec, a potem kilka godzin snu. A rano szybki montaż kolejnej relacji dla Grażyny Torbickiej. Jak co dzień.

Kręcimy. Symultaniczna scena w kilku kontenerach, w których na białych płóciennych paskach, jakby bandażach zwieszają się głowami do dołu aktorki. Ostra, transowa muzyka, dymy.

Nagle traaaach. Klapa jednego z kontenerów zatrzaskuje się. Słychać przeraźliwy krzyk aktorki. Myślimy, że to część spektaklu. Nagle teatralne reflektory gasną i tylko słychać krzyk: 

– Ambulans! Ambulans! 

Dość szybko przyjeżdża karetka na sygnale. Stoimy jak sparaliżowani. Mamy nadzieję, że za chwilę odjedzie stąd również na sygnale, wioząc aktorkę do szpitala. Po długich minutach karetka odjeżdża… Cisza. 

W tę upalną noc nagle robi mi się zimno…

Właśnie z moją ekipą nagraliśmy czyjąś śmierć. Robiłam już wcześniej filmy o umieraniu i mam ogromny szacunek do człowieka i do śmierci, do jego godności. To jedna z moich kluczowych wartości dziennikarza.

Ale teraz pracuję w TVP i domyślam się, co oni z tym dalej mogą zrobić. Czuję, jakby żołądek ściskały mi jakieś metalowe szczypce.

Cichcem biorę kasetę od operatora i jadę do domu. Może nikt się nie domyśli, że akurat nagraliśmy ten właśnie fragment. Rozumiem już, co czuł Kieślowski, kiedy kręcił swój dokument “Dworzec”. I co spowodowało, że ostatecznie odszedł od dokumentu. 

Nad ranem telefon. Mój dyrektor.

– Natychmiast kasetę!

Próbuję coś tłumaczyć.

– Natychmiast kasetę do telewizji. – Ton nieznoszący sprzeciwu.

Jadę do telewizji na Serafitek. Daję kasetę. I tylko błagam go, żeby uszanowali młodą aktorkę i jej rodzinę i nie pokazywali tego fragmentu. 

Moje prośby nie mają dla niego znaczenia. A to, co dla mnie jest tak ważne, dla niego w ogóle się nie liczy.

– Zrobimy, jak będziemy uważać.

I tak zrobili. W wymyślonym przez niego ogólnopolskim Programie Reportażowym „Telekurier” wyemitowali śmierć na żywo. I to był mój materiał… 

Poczułam się współwinna. Coś we mnie nagle pękło.  

Rozumiem, że telewizja jest od pokazywania wiadomości. Ale przecież można to było zrobić inaczej. Z szacunkiem. Chwilę później montowałam relację dla Dwójki. Pokazaliśmy spory fragment spektaklu Antagon Theater Action. Tuż przed wypadkiem “zejście do czerni”. I tylko słychać dźwięki tego, co się tam wtedy działo. Biały napis tłumaczy tę tragiczną sytuację.  

To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że chyba nie chcę już pracować w tej mojej, dotąd ukochanej, telewizji.

Wystarczająco długo mieszkałam w Belgii, żeby wiedzieć, że kompromis „à la Belge” jest możliwy. I że czasem ważniejsza niż racja, jest relacja. Ale nie chciałam pracować dla szefa, który lekceważy moje prośby i nie szanuje moich najgłębszych wartości.

I faktycznie, choć odeszłam z telewizji kilka lat później, to był ten pierwszy impuls. Początek końca. A w mojej Fabryce Opowieści do dzisiaj szacunek do człowieka i jego godności jest nadal jedną z najważniejszych wartości.

A jak myślisz, z jakich jeszcze powodów ludzie odchodzą dzisiaj z pracy? I z jakich kończą relacje?

Jeśli chcesz, opowiem Ci więcej o tym za tydzień.

Podziel się tym wpisem:
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Share on LinkedIn
Linkedin


Dołącz do dyskusji: