Tej historii wolałabym Ci nie opowiadać


Monika Górska | 9 września 2021

Ania usiadła w moim ukochanym pokoju na piaskowej sofie przy oknie. Tym, które wychodzi na ogród ojca Pio, przy moim jamneńskim domku św. Józefa.

Słuchała fragmentu mojej książki z błyszczącymi oczami. Zawsze lubiłam te jej ciemne brwi i tak kontrastujące z nimi niebieskie oczy, w których odbija się niebo. 

Pokiwała głową. 

– Dobrze wiem Moniko, o czym Ty mówisz. 

Wiesz, że mój Stasiu urodził się w ten sam dzień, co ojciec Jan Góra? 8 lutego, tylko w 1999 r. 

Zawsze mu mówiłam: 

– Nazywasz się Kowalski, a to nazwisko zobowiązuje.

W moim pokoju w dzieciństwie, jak prawie wszyscy w tamtych czasach, miałam słynną meblościankę Kowalskich, więc od razu pomyślałam o dziadku Stasia, który ją zaprojektował.

Ania jednak myślała o kimś innym.

– No wiesz, Helena Kowalska, siostra Faustyna. Staram się codziennie odmawiać o trzeciej koronkę, a kiedy się budzę w nocy o trzeciej, to też odmawiam.

Staś to nasz pierwszy syn, środkowy ze stada. Tak się modlił o brata.  I w końcu wymodlił. Miał już cztery siostry, kiedy po 10 latach urodził się Gucio. Uwielbiali się!

Staś był taki życzliwy, pierwszy machał do wszystkich na powitanie. Do naszych znajomych od razu mówił ciociu i wujku. Zauważał ludzi i ludzie to lubili. A on lubił ludzi. A te jego uczty!

Miał zawsze dla wszystkich czas. Żeby przystanąć, żeby pogadać. Nigdy się nie spieszył. Nie robił stu rzeczy naraz. Umiał wybierać, a jak coś już robił, to robił dobrze. Wiesz, że codziennie grał przez godzinę na pianinie, mimo że dawno już nie miał lekcji?

Jego koledzy śmiali się, że Staś nie idzie, a kroczy i nie mówi, tylko się wysławia.

I zawsze do mnie pisał smsy, żeby powiedzieć, gdzie jest, żebym się nie martwiła.

Był zuchmistrzem, wodzem Wilcząt. 

– Po co ci te zuchy – mówiłam mu – studiujesz historię, możesz być świetnym przewodnikiem po Poznaniu! Zarobisz sobie. Lepiej zrób teraz prawo jazdy. 

– Ale ja muszę, bo jeszcze nie są gotowi. 

Powtarzał mi to jak refren.

Ze swoim przyjacielem Adasiem, też harcmistrzem, przeszli niedawno w jedną dobę 100 km. Już po raz drugi, na wszelki wypadek, bo wcześniej coś się im pomyliło w obliczeniach i nie byli pewni, czy zrobili całą trasę. 

12 stycznia tego roku zrobiłam dobry obiad. To chyba był jego ulubiony indyk albo bigos. Jeszcze mnie pochwalił. 

Zdał już historię i teraz uczył się jeszcze do egzaminu z angielskiego, którego nie cierpiał. Uczył się non stop, więc pod wieczór wygoniłam go na spacer. 

Byłam bardzo zmęczona, bo poprzedniej nocy w ogóle nie spałam. I tylko słyszałam przez ścianę, jak chichrają się z dziewczynami w drugim pokoju. 

A potem Jacek zawołał jeszcze do Stasia – Przykryj mnie jakimś kocem, bo mi zimno. To było koło pierwszej, my późno chodzimy spać.

Staś otulił tatę kocem, jak zawsze przed snem pomodlił się i poszedł spać. Obok niego spał jego 12-letni ukochany brat, Gucio. 

Rano Jacek zawsze wstaje, żeby rozpalić w piecu. A zima tym razem ostra. Potem po ósmej idzie budzić Stasia, śpiewają razem godzinki, piją kawę, taki męski poranek.

I nagle słyszę – Staś nie żyje, idź do mamy, powiedz jej.

– No co ten Jacek opowiada – myślę sobie.

Gucio staje w drzwiach, jeszcze przeciera oczy. Wciągam go do łóżka, wciskam mu do ręki różaniec.

– Cokolwiek się dzieje, módl się. I pędzę do ich pokoju.

Widzę Stasia…

I już wiem. 

Czuję, że jakaś żelazna obręcz zaciska mi gardło. W jednej chwili wiem, że coś się na zawsze zmieniło. Granica, za którą nic już nie będzie takie samo. 

A w drugiej przychodzą do mnie słowa, które tyle razy powtarzałam. 

Jakby jakiś neon wyświetlił mi się przed oczami.

Jezu, ufam Tobie.

I zaraz dodaję. Tu i teraz. 

Jezu, ufam Tobie. TU I TERAZ. TU I TERAZ.

Wzywamy karetkę, dziewczyny według wskazówek ratowników reanimują jeszcze Stasia, ale ja już wiem, że go tu nie ma.

Przeniósł się już od nas. To już się stało. To jest goły fakt. Nie mogę temu zaprzeczyć. Widzę to.

Jezu, ufam Tobie. TU I TERAZ. Cokolwiek się tu dzieje. Nie po to tyle razy w życiu z ufnością to powtarzałam, żeby teraz temu zaprzeczyć.

Ja jestem takim tchórzem… Kiedy któreś z dzieci się zrani, kiedy widzę krew, robi mi się słabo i najpierw pędzę do łazienki. A tutaj coś zostało mi oszczędzone… 

Staś był taki cichy, miał w sobie tyle spokoju. I taką miał śmierć. 

Zabrany po cichu.  

Kropię go wodą święconą, zapalamy gromnicę. 

Przyjeżdżają karetki, potem koroner.

“Nagła śmierć, bez podania przyczyn”

Staś odszedł koło trzeciej… 

Okryty kocem, smukły, leży tak z nami, jak rzeźba Chrystusa w Wielki Piątek. Zaczynamy różaniec, potem koronka.

Jezu ufam Tobie. TU i TERAZ.

Potem ludzie zaczynają dzwonić. Przychodzą pożegnać się ze Stasiem… Tyle dobra nas otula zewsząd.

Monika gotuje nam rosół, mimo że sama ma troje dzieci i leżących rodziców. Stawia go na stole, obok talerze.  

Staś jest z nami jeszcze przez cały dzień, aż do następnego południa. 

Co chwilę ktoś wchodzi do niego do pokoju, posiedzieć przy nim, pomodlić się.

 Jego przyjaciel Adaś jest cały dzień. Wychodzi z pokoju, żeby pobyć z Guciem.

Urodzili się w jednym szpitalu, spotkali się w grupie przygotowującej się do wczesnej komunii św., a potem w harcerstwie. 

Jak ważne jest bycie razem. To jest łaska.

Staś nam wszystkim umarł, nie tylko mi. Dziura się zrobiła w wielu sercach, ale już przecież nic nie zrobimy. 

Zaskoczyła mnie Ludwika:

– Wiesz, mamo, jak to dobrze, że my możemy go opłakiwać. Że to wszystko dobre, co ludzie mówią o Stasiu, to prawda. Że naprawdę tak go kochałyśmy. Różnie to w rodzeństwach bywa. 

Wiesz, odkryłam jak bardzo potrzebuję akceptacji śmierci Stasia przez innych ludzi. 

Najgorsze jest dla mnie takie rozgrzebywanie cierpienia. Jak ktoś nie może odżałować. Jak mi mówi – Ja się z tym nie zgadzam!

To ciągnie człowieka w dół.

Jak coś pan Bóg daje i odbiera, to musimy przyjąć to, co mamy. Tu i teraz. Bunt nie pomoże.

A jednak dziwi mnie bardzo, kiedy słyszę, jak mój mąż Jacek, nad grobem Stasia w dniu pogrzebu mówi:

“Chcę powiedzieć, że jestem szczęśliwym ojcem. Tak, JESTEM SZCZĘŚLIWY.”  Jak przez mgłę słyszę litanię powodów do szczęścia, wszystkie te cudowne rzeczy o naszym synu…

Kiedy Staś się rodził, padał śnieg. Kiedy szedł do pierwszej komunii św., padał śnieg. Kiedy zmarł, padał śnieg. Całą noc.

 I kiedy go chowali, padał śnieg. 

Ta biel pasuje mi do Stasia. Zamiast ziemi, rzucam mu grudkę śniegu na jasną trumnę. 

 – Stasiu był taki czysty…  i taki zostanie. 

Chowają w mundurze harcerskim. Ale bez rogatywki. 

Rogatywka została dla Gucia. 

Leżą teraz obok siebie, tak jak leżały, rogatywki Stasiowa i Guciowa. W szafie na półce w ich pokoju. Bo to cały czas jest przecież ich pokój.

Normalnie reaguję na wszystko jak histeryczka. A teraz nagle ogarnia mnie taki pokój. Jakby spokój Stasia udzielił się teraz i mi. 

Przez 22 lata szedł z nami szczęśliwie tą drogą. Nie spieszył się całe życie, ale teraz się pospieszył. I nas wyprzedził. I doszedł TAM przed nami.

+++

Jak Ania nie pytam dlaczego. Choć nie rozumiem tej ukrytej prawdy. 

Nigdy nie zrozumiem cierpienia. Zwłaszcza, kiedy dotyka tych, których najbardziej kochamy. 

I tylko za Anią z nadzieją powtarzam w myślach: Jezu, ufam Tobie. TU I TERAZ.

Nie mam słów pocieszenia. Nie mam w ogóle słów.

Patrzę w okno, przez które każdego ranka oglądam za każdym razem inne, spektakle wschodzącego słońca. 

I podglądam pliszki, które z wdziękiem kołyszą się na samym czubku tui.

I nagle przypominają mi się słowa Jerzego Lieberta. To nasz wspólny z Anią duszpasterz  ojciec Jan Góra, ten który chrzcił Stasia i wszystkie dzieci Ani i Jacka, podpowiedział mi, żebym o nim napisała swoją pracę magisterską.

Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę.

A może z zaufaniem jest tak samo?

Zaufawszy na wieki, w każdej chwili ufać muszę. 

Jak myślisz?

cdn.


Dołącz do dyskusji: