Słowami można dotykać nawet czulej
Monika Górska | 19 sierpnia 2021
Zanim przeczytasz kolejny fragment mojej książki, muszę Ci tylko powiedzieć, że po odpowiedziach na mój ostatni wpis, moje serce jeszcze nie doszło w pełni do siebie. Zawsze mnie wzrusza, kiedy ktoś się o mnie tak po prostu, po ludzku, zatroszczy.
A kiedy robią to ludzie, z którymi znamy się tylko z listów, i to tacy, którzy mówią, że bardzo rzadko czytają newslettery, i z reguły nigdy nie odpowiadają na nie, to mój świat zaczyna się uśmiechać.
Słowami można dotykać nawet czulej, niż dłońmi.
Dziękuję!!!
Jak Ci się mogę odwdzięczyć? Chyba tylko pisząc dalej… teraz jeszcze przez kilka dni na Jamnej.
Dramatyczny dla mnie początek tej historii znajdziesz tu:
I tu:
A co było dalej?
W Akabie byłam niedawno, to może jednak ten Synaj?
– To może jednak do tej Jerozolimy? Sprawdzam jeszcze bilety lotnicze do Tel Awiwu, ale tam bardzo drogo.
– A może z Ejlatu zabiorę się jakimś autobusem do Jerozolimy? To jest co prawda pięć godzin. Ale przynajmniej będę jechać przez tę krainę, po której pan Jezus chodził, zobaczę te pastwiska, te pustynie…
A może to jeszcze lepszy początek tej podróży?
Waham się jeszcze – w takim wariancie na Jerozolimę zostaje mi tylko trzy dni z kawałkiem. Co ja w ogóle zdążę zobaczyć przez ten czas?
A kolorowe zdjęcia hoteli z nad morza Czerwonego kuszą…
Na wszelki wypadek przeglądam też hotele w Jerozolimie. O Boże, jakie tam ceny! No a ja, wiesz, z Poznania jestem.
I nagle w moich piersiach czuję ciepło i delikatne pulsowanie. I taki błogi spokój. Już wiem, że tym razem nie będę snorkować wśród raf koralowych.
Rezerwuję hotel, z widokiem na stare miasto. Nie mam czasu nawet kupić przewodnika. Sprawdzam jeszcze autobusy z Ejlatu. Przylatujemy w piątek koło południa i na szczęście po 14 jest od razu autobus do Jerozolimy.
Nie mogę w to uwierzyć! Naprawdę to robię! No sama bym sobie tego nie wymyśliła.
Piszę do Marka Kamińskiego jeszcze smsa, żeby mu podziękować i z moją turkusową podręczną walizeczką wsiadam do samolotu.
W żaden sposób nie przeczuwam, że ta jedna decyzja sprawi, że kiedy po kilku dniach na powrót stanę na płycie lotniska na poznańskiej Ławicy, będę już zupełnie inną osobą.
Wszystko idzie jak z płatka! Samolot ląduje przed czasem. Jeszcze tylko pół godziny do centrum autobusem i może nawet złapię jakieś wcześniejsze połączenie do Jerozolimy?
Na dworcu autobusowym idę do kasy . – Jeden bilet do Jerozolimy, poproszę.
– Na kiedy? – Na ten najbliższy – uśmiecham się promiennie.
– Najbliższy to w niedzielę!
– Jak to w niedzielę? Przecież miał być o drugiej.
– Nie, nie, ostatni autobus już odjechał, teraz mamy szabat.
Koło mnie stoi Francuz, który słyszy to co ja i, jest jeszcze bardziej przerażony niż ja.
– Boże, ja tu specjalnie przyjechałem, mam tylko jeden dzień, wracam jutro wieczorem z Amanu i tak bardzo chciałem zobaczyć tę Jerozolimę! To jak tam dojadę?
– No nie ma jak! Do niedzieli nie ma autobusów do Jerozolimy.
Mój samolot powrotny jest we wtorek, więc chyba jednak zostanę wygrzewać się nad Morzem Czerwonym. Nie żebym nie próbowała, ale w takiej sytuacji…
Widocznie tak jednak miało być.
Zaczynamy rozmawiać z Jean Philippe. Wreszcie mogę sobie pogadać po francusku. Jest z Lyonu. Tak mi go żal. Aż skurczył się w sobie.
A we mnie rośnie fala… Przecież miałam być w Jerozolimie. Czułam to wyraźnie!
Jestem tak blisko. I teraz mam zrezygnować?
Ale co mogę zrobić? A Ty w takiej sytuacji co robisz? Jak działasz?
cdn.