Opowieści, po których chce się być kobietą
Monika Górska | 10 marca 2016
Być kobietą, to znaczy opowiadać. A nikt lepiej nie opowiada, jak laureatki storytelligowego Oskara i uczestniczki naszej Mistrzowskiej Szkoły Storytellingu Biznesowego. Zresztą sam się przekonaj… A może zainspirują Cię, żeby też podzielić się Twoją opowieścią?
Opowieść Jolanty Kopeć
-Idziesz po lekcjach do domu?
-Nie, idę do taty.
-Do taty?
-Tak, do taty. Raz jestem u mamy raz u taty – odpowiadam zniecierpliwiona.
Pamiętam ten wstyd siedmiolatki.
U taty mogłam wszystko. Bawił się ze mną, cokolwiek wymyśliłam. Był tylko jeden warunek. Najpierw nauka: najdłuższa rzeka, stolica Hiszpanii, kto napisał…itd. Odpowiadałam w tempie wystrzałów z Uzi. Nie było w tej nauce ni ładu ni składu tylko pośpiech. Jakby wiedział, że czasu jest bardzo mało. Jeszcze nauka jazdy na rowerze, na wrotkach i zabawa w Króla Skoczka.
-Odbijasz piłkę o ścianę a jak spadnie, skaczesz – tłumaczyłam skrupulatnie. Zawsze dawał mi wygrywać. A ja byłam taka dumna ze zwycięstwa. Tłumaczył, że jak będę dużo ćwiczyć to zostanę Królową Skoczków podwórka a nawet osiedla.
Gdy zachorował przestaliśmy grać na zawsze. Na finałowy mecz szkół średnich pojechałyśmy do stolicy województwa. Olbrzymie lampy oświetlały idealny parkiet. Po obu stronach boiska trybuny, nagłośnienie, wrzask kibiców przerywany co rusz gwizdkiem sędziego. Zegar wskazuje 2 sekundy do końca meczu. Na tablicy 29:27 dla gospodarzy. Stoję między linią 3 punktów i środkiem boiska. Przecież umiem: najdłuższa rzeka Nil, stolica Hiszpanii Madryt, Potop napisał Sienkiewicz. Rzucam do kosza i zapada cisza, a po chwili najpiękniejszy jęk zawodu jaki kiedykolwiek słyszałam. Ich trener podbiega do sędziego, ale ten odgwizduje koniec. Odbieram puchar. Jestem Królową. Spoglądam w sufit i śmiejąc się myślę: „Jak długo jeszcze będziesz dawał mi fory”?
Opowieść Adriany Pawlak (www.adrianapawlak.pl)
Alicja od podstawówki była najlepsza w skokach w dal. Dwa lata temu, po zdanych egzaminach na AWF jechała do Torunia na Mistrzostwa Polski Juniorów. Trener pewnie prowadził auto, z radia sączyła się leniwa muzyka, a słońce otulało ciepłem i dodawało uśmiechu. Nie rozmawiali o zawodach. Czuli ogromne podekscytowanie i spokój zarazem. Alicja była w szczytowej formie, więc wiedzieli, że jadą po medal.
Kierowca ciężarówki jadącej z naprzeciwka był pijany.
Gdy Alicja ocknęła się w szpitalu nie czuła prawej nogi. Paraliżujący strach nie pozwalał zajrzeć pod koc. Pisk w uszach, ciało zalała fala chłodu, a po twarzy spływał lodowaty pot. Przyszedł lekarz. Coś mówił, ale do niej dotarło tylko jedno: amputowaliśmy pani prawą nogę. Poczuła jak zapada się w otchłań, w nicość, w ból. W tej przepaści usłyszała głos ojca wołający – Córeczko! Nie poddawaj się! Jestem z Tobą!
Otworzyła oczy, ojciec siedział obok, trzymał za rękę i jak mantrę powtarzał słowa, które zabrały ją z próżni. Z każdym powtórzeniem nabierały mocy i wyrywały strach. Wychodząc włożył jej w dłoń piłkę tenisową.
– Jak dopadnie Ciebie złość, to włóż ją w piłkę i rzuć nią z całej siły, a emocje rozbiją się o ścianę – powiedział.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, usłyszał dźwięk tłuczonego żyrandola. Od tamtej pory Alicja każdego dnia rozbijała emocje o ścianę. Gdy na nowo uczyła się chodzić, biegać, skakać i żyć. Gdy na treningach pokonywała siebie. Gdy walczyła o marzenia.
Wczoraj zdobyła brązowy medal na Paraolimpiadzie.
Opowieść Joanny Dylus
Byłam z tych, których do drużyny nie wybierali. Gdy zaczynało się tworzenie zespołu, wszystko jedno czy chodziło o skakanie w gumę, dwa ognie czy piłkę ręczną, musiałam odczekać swoje. Pamiętam do dziś to uczucie. Stoję na boisku, świeci słońce, wystawiam do niego twarz, ogrzewa mnie już prawie letni wiatr. Czekam.
Nie był to specjalny dramat. Chyba się do tego przyzwyczaiłam. Dzieci lubiły mnie i akceptowały z innych powodów. A mnie zawsze śmieszyła rywalizacja, a pociągała współpraca. Mama narzekała z powodu „braku przebojowości”, czułam się źle z tymi słowami. Tata nie komentował.
Był też ból brzucha, kiedy na kolonii miałam wziąć udział w konkursie piosenki. Wiedziałam, że mogę zrobić to dobrze. Wejść na scenę, stanąć w świetle tych dużych lamp. Ale wycofałam się. To nie wróżyło dobrze.
Mądrzy ludzie mówią, że jeśli ma się na coś ochotę, to trzeba tego spróbować.
A ja wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że inni sięgają po to, czego chcą. I że to dostają.
Wtedy, było to jeszcze w szkole podstawowej, zaczęły się w moim życiu pojawiać anioły.
Zauważały, że potrafię, że mam różne dary i możliwości. „Masz słuch do języków”, „piszesz piękne piosenki”, „ładnie napisałaś o tym wierszu”, mówiły. Bardzo mnie to dziwiło, ale i cieszyło. Ja jednak potrafię. Zaczęłam sięgać po swoje marzenia. Nauczyłam się, że warto zawalczyć o swoje.
I nie przejmować się nawet tym, że do gry stanęli silniejsi zawodnicy.
Co nie zmienia faktu, że współpracę nadal przedkładam nad rywalizację.