Zakochałam się… Nie wiedziałam, że można aż tak…


Monika Górska | 28 kwietnia 2022

O czym marzysz?

Tak, właśnie teraz, kiedy Twojej głowie być może wcale nie jest do marzeń.

Najwyższy czas na marzenia jest wtedy, kiedy, w wirze codziennych i niecodziennych wyzwań, trosk, lęku, niepewności, poczucia bezradności i niepokoju, co dalej z Ukrainą, co dalej z nami, brakuje Ci na to czasu.

Wiem, co mówię. Napisałam o tym najbardziej nieperfekcyjną książkę na świecie: Spełnij marzenie, marzenie spełni Ciebie. 12 lekcji życia od Wielkiego Kanionu.

A teraz w Tabgha, wśród szumu Jeziora Galilejskiego, symfonii ptaków i żab, kończę powoli pisać kolejną. Aż żal ją kończyć 🙂

Wiesz, marzenia się nie spełniają!

Marzenia się spełnia.

A odkąd zaufałam i puściłam, to zostawiam ich spełnianie Najlepszemu Scenarzyście na Świecie. A On, jak to On, nie potrafi dawać mało. 

Wyobraź sobie miejsce, gdzie Twój głód piękna, wrażliwość, duchowość podają sobie ręce.

I jeszcze na śniadanie jesz jajka od barwnych kur, które gdakają Ci za oknem, popijasz kawę z kardamonem i słodzisz ją miodem z własnej pasieki. A na kolację kolorowe oliwki z ogrodu, z wielkiego słoja i delikatna oliwa z oliwek z Getsemani. I czerwone wino z Ein Kerem, którego malinowy aromat, będzie mi się chyba śnić po nocach do końca życia.

I te wieczorne rozmowy pod ogromnym sykomorem, w poświacie ognia. Blaski na wodzie, która jest dosłownie u stóp, migotanie Tyberiady na przeciwległym brzegu tysiącem światełek, jak w diamencie, Mądrości ojca Tymoteusza, czułe spojrzenia owczarków Kory i Łondy, łaszących się do rąk…

Jakiś czas temu przyjechał tu wolontariusz Piotr. Z Poznania jak ja. Pewnego razu przy kolacji pod sykomorem zgadujemy się, że byliśmy w tym samym czasie, w tym samym liceum, ósemce. I nagle widzę, jak robią mu się wielkie oczy, jakby zobaczył objawienie.

– Monika… A Ty miałaś takie duże włosy jak teraz? 

– Tak, tylko spinałam w kitki. 

– Jezu, jak ja się w Tobie kochałem! A Ty nie zwracałaś na mnie uwagi!

Ale to jeszcze nie jest raj. To, co najważniejsze, dzieje się codziennie o wschodzie słońca, przy skale, na której Jezus z taką czułością i troską nakarmił Piotra i sześciu innych swoich uczniów. Tutaj Jezus nadal chodzi po jeziorze… a chleb staje się dzień w dzień Jego ciałem.

Wyobraź sobie jutrznię i Eucharystię wśród szumu fal. Jakby kościół był łodzią, dosłownie czujesz, jak lekko kołysze się na falach.

A potem wychodzisz przed kościół w pierwszych promieniach słońca, które miękko układają się na wodzie, jak kładka prosto do Twojego serca… Piękno to język Boga, który najlepiej rozumiem. W naturze czuję się jak w najpiękniejszej katedrze. 

kościół z zewnątrz z kładką ze słońca

Białe czaple suszą swoje skrzydła, zielone papugi uganiają się wokół palmy, a w sykomorach nad kościołem harcują błękitno skrzydłe zimorodki. Powódź kolorów i zapachów, białe kwiaty pomarańczy, o wywiniętych płatkach, bladoróżowe oleandry, ogniste kufliki, jak czerwone szczotki do czyszczenia butelek. Jakie piękne, ogrodowe bukiety można z nich układać…

Blisko brzegu rybacy w swojej błękitnej łodzi, zbierają sieci po nocnym połowie. I ja z nimi kiedyś na tej łodzi płynęłam…

Woda jest tak przezroczysta, że widać całe rodziny rybie, połyskujące srebrzyście ryby św. Piotra, tłuste karpie i wąsate sumy giganty… całe tłumy ryb na porannym spacerze. Jezioro Galilejskie, które jest najniżej położonym na świecie jeziorem słodkowodnym, 209 m pod poziomem morza, opowiada tysiące historii.

Jak kobieta szykująca się na bal, potrafi zmienić swoje kolory i swój strój, kilka, a czasem i kilkanaście, razy w ciągu dnia.

Niemal białe, szare, popielate, beżowe, brązowe, zielone, szmaragdowe, niebieskie, granatowe, czarne… Gładkie jak tafla lustra, w którym odbijają się chmury. Za chwilę lekko pomarszczone jak zsuwająca się pończocha, pofałdowane jak strzepnięta serweta, tuż przed opadnięciem na stół. I nagle, znienacka zaskoczy wysokimi falami, rozbijającymi się o brzegi z białą pianą.

Mogłabym siedzieć przed nim jak przed ekranem w kinie i chyba nigdy bym się nie napatrzyła. No chyba zakochałam się… Nawet nie wiedziałam, że można aż tak.

To, co mnie najbardziej urzeka, to te momenty, kiedy patrzę na jezioro, i nie widać gdzie się kończy.

I wtedy mogę już tylko powtarzać szeptem w zachwycie i wzruszeniu: Jezu, ufam Tobie. Bo przecież nie wiem, kiedy na ziemi zaczyna się niebo.

PS

– Czyli co? Nie wracasz? – zapytała mnie Kasia. 

Wracam… już za tydzień… Choć będzie trudno… No bo jak zabrać ze sobą do Polski całe jezioro?

Ale prawdę mówił sprzedawca pewnego niezwykłego sklepiku. Marzenia mają swoją cenę. Opowiem Ci o nim za tydzień…


Dołącz do dyskusji: