Wiesz, co najbardziej wzmacnia głos?
Monika Górska | 16 grudnia 2021
Tego artykułu wcale nie miałam pisać. Mieliśmy dziś razem wejść do bazyliki grobu.
Aż nagle jedno zdjęcie od przyjaciela i podpis: Koncert światła, uruchomiły u mnie lawinę obrazów, która nie potrafiła się już zatrzymać.
To było w ostatnią środę.
Nie udało mi się w tym roku posłuchać ich koncertu na moim ulubionym Enterze, aż tu nagle dzwoni Kasia Janyska i mówi – Leszek gra dzisiaj, szykuj się! – Kasiu, chyba nie dam rady. Jakby co, to jeszcze zadzwonię.
Jestem zmęczona, a poza tym mam już inne plany na ten wieczór. A z moich okien i dachu co chwila odrywają się z chrzęstem kawałki lodu. – Brr… zimno! Nie, nie idę… Nie chce mi się!
Ale to Leszek Możdżer. Z Agnieszką Duczmal i jej Amadeusem. I to na jazzowo.
No i Kasia – jedna z tym nielicznych osób, którym nigdy nie odmawiam 🙂 To ta Kasia z mojej opowieści o wypadku, która mi przyniosła do szpitala swojego laptopa i razem z sushi przemyciła wino. To ona mnie zaimportowała z Belgii w powrotem do Polski. Moja była szefowa z TVP i producentka wielu moich filmów. A także współproducentka najprzyjemniejszego festiwalu jazzowego na świecie, Enter, którego duszą jest właśnie Leszek Możdżer. A ja robiłam reportaż z jego pierwszej edycji. Już wtedy poruszył mnie Leszek swoją mądrością, głębią, swoją autentycznością i swoją… wiarą.
Idę. Mróz szczypie w policzki. Na szczęście do Auli UAM mam tylko kilka minut przez Park.
Pierwsze akordy Inwokacji… i nagle powoli, nuta po nucie otwiera się jakiś inny świat…
Jeśli piękno jest językiem Boga, to Leszek swoją muzyką komunikuje się w nim na poziomie C2.
A ja odkrywam go niespodziewanie także jako mistrza storytellingu! I on sam i jego muzyka opowiadają porywające historie. Z przesłaniem, z wewnętrznym konfliktem, silnymi emocjami…
Jedna mnie szczególnie porusza: Facing the wind.
Już, kiedy Leszek ją zapowiada, przechodzą mnie ciarki…
– Ten wiatr, z którym się zmagamy, może być na zewnątrz. O nim mówią naukowcy. Ale może też być wewnątrz nas. O nim mówią mistycy. I z nieśmiałym uśmiechem chłopca, który coś przeskrobał, dodaje – wierzcie mi, oba mogą mieć taką samą siłę…
Znamy te wiatry, prawda?…
Zanurzam się w tej muzyce i nagle ona zaczyna do mnie mówić. Pokazywać mi, akord po akordzie jak jest utkana.
Raptem dociera do mnie, jak kolejne jej części odzwierciedlają moją strukturę budowania opowieści SyKoMoR.
Najpierw SYtuacja w czułym dwugłosie fortepianu i bodajże skrzypiec. Jeszcze nic się nie wydarzyło… jeszcze otula nas niezmącona harmonia i spokój…
Aż tu nagle… wielogłos całej orkiestry w gwałtownych KOmplikacjach. Głos fortepianu ginie pod naporem dźwięków i musi nabrać dużo większej mocy, żeby przedrzeć się przez zawieruchę, by w końcu, w MOmencie Przełomu, dojść do głosu.
Przygięty, ale nie złamany.
Wracamy do czułości i zadumy w ROzwiązaniu… ale ten głos fortepianu jest już inny, pewniejszy… Jakby wiedział, że kiedy znowu pojawi się wiatr, on da sobie radę…
I nagle widzę Demostenesa.
Najpierw jako mały chłopiec traci rodziców. Później, przez nieuczciwość swoich opiekunów traci cały majątek, który został mu po rodzicach. Jest chorowity i słaby.
Ma tylko swoje marzenia. Chce zostać najlepszym mówcą w Grecji, bo chce wpływać na ludzi i ich historie.
Widzę go, jak staje każdego ranka o wschodzie słońca na brzegu morza, facing the wind, i stara się pokonać swojego największego przeciwnika. Jąkanie.
Podobno, kiedy wygłaszał swoją pierwszą mowę, ktoś z tłumu krzyknął do niego:
– Wciągnij powietrze do płuc, nie do mózgu!
Smak tej porażki czuje jeszcze długo, ale udaje mu się nieudawalne.
Nie rozsmakowuje się w nim.
To, że w dosłownym sensie jest ofiarą losu, nie znaczy, że w opowieści, którą sobie o swoim życiu opowiada, też musi być ofiarą.
Nabiera kamieni w usta i, starając się przekrzyczeć wiatr, wygłasza swoje mowy. I robi to tak często, że w końcu przestaje się jąkać!
A Jego filipiki przechodzą do historii.
I ja w moich kursach prawie 2400 lat później, uczę jego metody wzmacniania głosu.
Muzyka gaśnie powoli, a ja wracam na ziemię z krainy Piękna.
Jakoś mnie to wzrusza… Jak te niekochane komplikacje potrafią, jeśli się nie poddamy, wzmocnić naszą moc…
Kasia to chyba czuje, bo nagle gładzi mnie po ręce. Siedzę w maseczce przecież… Jak ona to robi?
Nachylam się do niej i szepczę – Kasiu – tu jest SyKoMoR – słyszałaś? Uśmiecha się z lekkim niedowierzaniem. A tymczasem Leszek bierze mikrofon i objaśnia nam swoją muzykę.
– Te kończące akordy to klasyczna tonika i subdominanta. Problem – rozwiązanie – problem – rozwiązanie i znowu problem… i rozwiązanie…
Jak w życiu…
Uśmiecham się…
Przygięta, ale nie złamana…
Taki to był Koncert Światła.
PS
Koncert Leszka był tak magiczny, że o tym szeptała nawet orkiestra w kuluarach! Na szczęście był w auli Jacek Mójta Fotografie. Udało mu się uchwycić i zatrzymać w kadrze trochę tej magii także dla Ciebie.