Uczę się Ciebie


Monika Górska | 16 września 2021

Wiesz, jak się zaczynała moja praca magisterska, którą pisałam dawno, dawno temu?

Czekało już na mnie stypendium do L’Institute de Journalisme Roberta Schumana w Brukseli. 

Musiałam jeszcze tylko napisać pracę magisterską. 

Miałam na to… równy miesiąc.

Siedziałam przy blacie kuchennym w mojej nowej mini kawalerce, na którą sama sobie zapracowałam w Paryżu jako kelnerka i gosposia. 

Jedynymi meblami było krzesło, dmuchany materac i maszyna do pisania. 

Pisałam od razu „na czysto”, bo nie zdążyłabym dwa razy wszystkiego przepisywać przed oddaniem do maszynistki. 

Patrzyłam przez okno na zielony, dziki park po drugiej stronie ulicy, na obiad jadłam lody śnieżynki i stukałam dwoma placami od rana do wieczora.

To był piękny czas. Przez miesiąc byłam cała zanurzona w słowach… poezji i Biblii…

I w człowieku, który mnie zachwycił. 

Swoją szczerością i szukaniem prawdy, która doprowadziła go do Boga. 

Swoją uczciwością, nazywaniem rzeczy po imieniu, zapasami ze swoim wewnętrznym gburem, dojmującym zmaganiem z własnym losem, wrażliwością sumienia.

A każda przemiana siebie prowadziła w nim do przemiany sposobu opowiadania.

„Byłeś prawy jak mało kto z poetów” – napisał o nim we Wiadomościach Literackich kolega po piórze.

Jego poezja to było nie tyle apostolstwo, ile dawanie świadectwa. Prawdy. O sobie samym, o człowieku, i o Bogu. 

Świadectwa Piękna. 

Miłości.

A moja praca zaczynała się tak:

A sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, 
znajdzie odpoczynek. 
Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: 
sędziwością u ludzi jest mądrość, 
a miarą starości – życie nieskalane. 
Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, 
i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. 
Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli 
albo ułuda nie uwiodła duszy: 
bo urok marności przesłania dobro, 
a burza namiętności mąci prawy umysł. 
Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. 
Dusza jego podobała się Bogu, 
dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości. 
A ludzie patrzyli i nie pojmowali, 
ani sobie tego nie wzięli do serca, 
że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi 
i nad świętymi Jego opatrzność. 

Mdr 4,7-18

To czytanie z Księgi Mądrości mogłoby być przeczytane nad grobem Stasia Kowalskiego, o którym Ci pisałam w zeszłym tygodniu.

Zamiast pożegnalnej mowy, przeczytał je nad innym grobem, na warszawskich Powązkach, 22 czerwca 1931 r. powiernik i spowiednik zmarłego ks. Władysław Korniłowicz.

Jerzy Liebert, poeta, nazywany młodopolskim Norwidem, zmarł na gruźlicę mózgu.

Miał 27 lat.  

Zdążył napisać trzy tomiki poezji i listy do swojej ukochanej Agnieszki…  

Tę niezwykłą historię opowiem Ci innym razem, a dzisiaj mam dla Ciebie trzy jego wiersze.  

JERZY LIEBERT

Jeździec

Uciekałem przed Tobą w popłochu, 
Chciałem zmylić, oszukać Ciebie – 
Lecz co dnia kolana uparte 
Zostawiały ślady na niebie. 

Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski, 
Stratowałeś, stanąłeś na mnie. 
Ległem zbity, łaską podcięty, 
Jak dym, gdy wicher go nagnie. 

Nie mam słów, by spod Ciebie się podnieść, 
Coraz cięższa staje się mowa 
Czyżby słowa utracić trzeba, 
By jak duszę odzyskać słowa? 

Czyli trzeba aż przejść przez siebie, 
Twoim słowom siebie zawierzyć – 
Jeśli trzeba, to tratuj do dna, 
Jestem tylko twoim żołnierzem. 

Jedno wiem, i innych objawień 
Nie potrzeba oczom i uszom – 
Uczyniwszy na wieki wybór, 
W każdej chwili wybierać muszę.

Miłość

Wiem, Panie, jedną miłość dałeś, a tak różną, 
Że ją godzę w mym sercu i łączę na próżno. 
W jednej oczy, jak gwiazdy w przestrzeniach zatapiam, 
W oczach drugiej swe serce i kruszę i stapiam. 

I jak w kocioł pęknięty w nie bijąc na przemian, 
Z akordów niebo tworzę i żądzy ocean, 
Błękity jedną serca nachylam połową, 
Drugą błękit odpycham i schylam na nowo. 

Daj, Panie, bym połączył to morze z błękitem, 
Ciemną serca głębinę z serca jasnym szczytem. 
Bym żar chłodem owinął, chłód przepalił żarem, 
Pojął miłość, co skrzydłem mi jest i ciężarem.

* * * (Uczę się ciebie człowieku…)

Uczę się ciebie
Powoli się uczę, powoli. 
Od tego uczenia trudnego 
Raduje się serce i boli.

O świcie nadzieją zakwita, 
Pod wieczór niczemu nie wierzy, 
Czy wątpi, czy ufa – jednako – 
Do ciebie
należy.

Uczę się ciebie i uczę 
I wciąż cię jeszcze nie umiem – 
Ale twe ranne wesele, 
Twą troskę wieczorną rozumiem.


Dołącz do dyskusji: