Trzy słowa, które mogą uratować Twoją relację


Monika Górska | 5 czerwca 2025

Kłóćcie się, ile chcecie, niech latają talerze, ale nigdy nie kończcie dnia bez zgody. I jeszcze. Trzy słowa, które pomagają przezwyciężać małżeńskie problemy: dziękuję, proszę i przepraszam – mawiał Papież Franciszek.

A w ostatnią niedzielę, w swojej homilii na zakończenie jubileuszu rodzin, dzieci, dziadków i osób starszych, papież Leon XIV dał jako wzór polskie małżeństwo: Wiktorię i Józefa.

Pozwoliłam sobie na mały przekład jego słów. Bo są ważne, a jakoś trudno mi było je sobie wyobrazić. Zrozumieć. Podobno i niejedno małżeństwo miałoby się lepiej, gdyby miało tłumacza 🙂

W oryginale brzmiało to tak: „Kościół wskazując ich [Ulmów] jako przykładnych świadków małżonków, mówi nam, że dzisiejszy świat potrzebuje przymierza małżeńskiego, aby poznać i przyjąć miłość Boga oraz pokonać, dzięki jego sile jednoczącej i pojednawczej, siły, które rozbijają relacje i społeczeństwa.”

A po mojemu tak:

Małżeństwo, które przed Bogiem przysięgało sobie miłość i wierność aż do śmierci, jest jak lustro, w którym można zobaczyć miłość Boga. Wiernego w Swojej miłości do śmierci.

Choć nadal dwoje – Jedno. Bez względu na to, ile tych talerzy poleci.

Światu, w którym wystarczy czasem jedna większa kłótnia, by jak w piosence z dzieciństwa “poszukać se innego, do tańca sprawniejszego”, takie sakramentalne związki mogą dać nadzieję.

Bo partnerzy wiedzą, że zamiast szukać po raz kolejny i kolejny “tego sprawniejszego”, lepiej jest uczyć się siebie w tańcu. I wspólnie ćwiczyć kroki. Jak w tangu. Aż poczują, że w tym rytmie przyspieszania, zwalniania i zatrzymywania, w słuchaniu drugiego, ale i zapraszaniu do czegoś nowego, są Jedno… W Tym, który ich umacnia.

A łaska sakramentu, jak muzyka, gra, nawet kiedy kroki się mylą…

Mam nadzieję, że czegoś w tym przekładzie nie przeinaczyłam?

A jak to było z Ulmami? W Zaufaj, puść i kochaj to cały długi rozdział. Dzisiaj więc pierwsza część.

Miłość silniejsza niż strach.

Na tym zdjęciu wygląda jak Madonna. Wysoka, w białym rozkloszowanym płaszczyku, spod którego wystaje spódnica. Patrzy lekko w bok. Ciemne włosy, odsunięte z czoła, gładko zaczesane do tyłu w warkocz albo kok, odsłaniają owal dosyć pokaźnej głowy. Ciemno zarysowane brwi i rzęsy okalają podobno niebieskie oczy.

Jeśli się uśmiecha, to bardziej do wewnątrz. Na ręku trzyma dziecko, niemowlę. Chyba chłopczyka, też na biało, choć nóżki ma owinięte w kolorowy kocyk, żeby nie zmarzł. Jasnoblond główkę przechyla w stronę mamy. Wiktoria drugą dłonią podtrzymuje nadgarstek pierwszej. Żeby synek bezpiecznie się trzymał. Jak na świętych obrazkach.

Zresztą grała już kiedyś Matkę Bożą w jasełkach. I w Kościuszce pod Racławicami. W amatorskim teatrze wiejskim grywa także jej późniejszy mąż. Podobno sam Leon Kruczkowski podziwia go na scenie w swoim Kordianie i chamie.

Mimo że słynąca z zaradnych gospodarzy Markowa jest wtedy jedną z największych wsi w Polsce, Józef swoimi talentami mógłby obdzielić wszystkich mieszkańców. Wiktoria, na pozór nieśmiała introwertyczka, z bliższym poznaniem ciepła i gościnna. I błyskotliwa! Jej bratanek wspomina, jak bez trudu pomogła mu rozwiązać i wytłumaczyć trudne zadanie z matematyki. Jej mama nigdy nie usiadła z nią do lekcji. Straciła ją, jak miała sześć lat.

Józef, wesoły, otwarty, kipiący energią i dusza towarzystwa jest przyjacielem jej brata. O dwanaście lat starszy, jednak szybko zdobywa serce Wiktorii. I już po kilku miesiącach biorą ślub. Na dzwonie kościoła św. Doroty, w którym idą do ołtarza, jest łaciński napis: „Póki mamy czas, czyńmy dobro”.

Oni będą mieli na to dziewięć lat.

Jak on jest za nią! Życie ich nie rozpieszcza, ale w sobie i w Bogu zawsze znajdują oparcie.

We wsi wiedzą, że można do nich zapukać o każdej porze. A i wejść bez pukania też można. Po sadzonkę drzewka owocowego, słoik miodu, książkę czy dobrą radę. Taka rodzina społeczników. Do tańca i do różańca. Łatwo tam trafić, nawet po nocy, bo ich dom pierwszy we wsi ma prąd. Józek podłączył żarówkę do wiatraka i można było pochować lampy naftowe. Za to pojawiają się u nich kolejne nowości własnej produkcji: maszyna introligatorska, radyjko i aparat fotograficzny. Z roku na rok przybywa im książek, każda ozdobiona rodzinnym exlibrisem. I czarno-białych zdjęć, które dokumentują życie powiększającej się ku radości rodziców niemal każdego roku rodziny. A także całej wioski.

Józef jest nie tylko zapalonym fotografem i bystrym obserwatorem. Jak Caravaggio wie też, że najpiękniejsze zdjęcie jest wtedy, kiedy w cieniach złapanego na gorąco życia uchwyci się światło. Najbardziej poruszają mnie jego zdjęcia dzieci przy kuchennym stole…

Szczególnie najstarszej córeczki Stasi. Szczupłej blondyneczki o prostych włosach. Na jednym robi wielką bańkę z mydła. Na innym, pochylona nad rozłożonym zeszytem mama, uczy ją pisać. Zeszyt jest owinięty starannie w papier do pakowania. Stasia śledzi ruchy maminej ręki znad otwartej książki.

I to, gdzie jedną ręką trzyma pióro, a drugą, w pełnym skupieniu zakręca kałamarz… Jakby przeczuwała, że w swoim ośmioletnim życiu nie napisze już kolejnej strony. Jakby poznała już Światło.

I jeszcze to jedno zdjęcie, postrzępione na brzegach. A na nim dwie uśmiechnięte dziewczyny z gwiazdą Dawida na opasce i małym dzieckiem na kocyku. A w głębi chłopak na rowerze, który patrzy wprost na fotografa. Jakby to on chciał zatrzymać go w kadrze. Zdjęcie jest biało-czarne. Tylko plamy z krwi na nim tak okrutnie czerwone.

W swojej sfatygowanej od ciągłego wertowania książce Dzieje biblijne Starego i Nowego Przymierza Wiktoria albo i Józef podkreślają czerwoną kredką dwa fragmenty:

„Nie ma miłości większej od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich”.

I drugi: „Przykazanie miłości”. – Miłosierny Samarytanin. Numer strony, u góry, w ich rodzinnej biblii jest otoczony kółkiem i zaczerniony ołówkiem, a niżej – przy tytule rozdziału widać jeszcze dopisane, podobno ręką Józefa, jedno krótkie słowo. Trzy litery.

cdn.

Czy jest ktoś w Twoim życiu za kogo, gdyby była taka potrzeba, oddasz swoje?

Jestem pod ogromny wrażeniem, ile zapewnień o modlitwie jak i dobrych, ciepłych słów informacji zwrotnej dostałam od Was po moim ostatnim liście. I pisząc do Was listy, zrobię tak, jak sugerujecie. Czyli po chrześcijańsku. Nie “albo, albo”, ale: “i to i to” 🙂

Moje najcieplejsze myśli posyłam dzisiaj szczególnie: Agnieszce B., Agnieszce M., Agnieszce R., Aleksandrze P., Alinie K., Basi P., Beacie K., Bernadecie L., Dorocie B., Eli K., Ewie R., Ewie U., Ewie W-W., Henrykowi D., Izabeli J., Krystynie K., Jadwidze, Joannie K., Joannie O.R., Magdalenie S., Małgorzacie K., Marcie B., Marii L., Marii W., Markowi G., Marzenie P., Michałowi, Mirosławie P., Monice M., Rafałowi, Renacie K., Teresie z M., Toniemu, Urszuli B., Wacławie W., Żanecie K.

Zdjęcia: Józef Ulma, za zgodą Mateusza Szpytmy

Dbaj o siebie!

BESTSELLER Trzy tomy poczytnej trylogii zaufania autorstwa dr Moniki Gorskiej


Dołącz do dyskusji: