Tego jeszcze nigdy w życiu nie robiłam.
Monika Górska | 2 czerwca 2022
Byłam pomocnikiem w maglu, byłam gosposią, kelnerką i sprzątaczką, ale tego jeszcze nie robiłam.
A ponieważ moja mama mawiała, że jesteśmy młodzi tak długo, jak robimy coś jeszcze po raz pierwszy, to ja teraz poczułam się bardzo młoda.
Wróciłam jeszcze na chwilkę do Galilei dokończyć ostatnie rozdziały książki. Kilka dni temu miałam totalny kryzys. Nie umiałam dwóch zdań złożyć do kupy. Wszystko mi się rozjeżdżało, a usłużny lokaj “Towszystkodoniczego”, zjawiał się na każdy dzwonek w mojej głowie. A nawet i bez. Mój mózg mi tak totalnie, po królewsku, zastrajkował. Nawet wyspać się porządnie nie mogłam w 40-stopniowym upale.
I znowu krótka piłka z Tymkiem. Jak dobrze, że mogłam to komuś opowiedzieć.
– Ale mamo. Ta MOC nadal jest w Tobie. Zaufaj i Puść!
No i co miałam zrobić?
Wysłałam w kierunku Jeziora, które tu zlewa się z niebem, siarczyste SOS. Jak Piotr, po kilku krokach po wodzie, gdy zaczął tonąć.
Zaufałam. Puściłam. Serio!
Co będzie, będzie.
I nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze tego samego popołudnia, w piątek, coś się w mojej głowie odkorkowało.
I właśnie napisałam ostatnie zdanie części Galilejskiej. Bo na razie wychodzi na to, że będzie jeszcze jedna. Trzecia już… 🙂 Mówiłam Ci? Książka ma już ponad 400 stron… 🙂
Bardzo dziwne to uczucie. Cztery lata w drodze. I choć to jeszcze ważny przystanek, a nie port, to jednak mam wrażenie, że ta książka była najpiękniejszą przygodą życia. Jakbym to nie ja ją pisała, ale ona pisała mnie…
I myślę, totalnie subiektywnie, że jest to najlepsza rzecz, która wyszła spod moich palców. Choć one były, przynajmniej w mojej intencji, bardziej pożyczone, niż moje 🙂
Wiesz dlaczego? Bo pisałam i piszę z serca, i puszczam. Mój perfekcjonizm, zostawiłam na jakieś odległej wyspie. I w ogóle nie zastanawiam się, co będzie dalej. Choć ostatnio coraz częściej słyszę, że byłby z tego niezły film. Albo nawet serial 🙂
A ja po prostu odkrywam, krok, po kroku, co jest w życiu najważniejsze i cieszę się tym jak labrador w fabryce kiełbasy, jakby powiedziała Janina.
A od wczoraj miałam w Jerozolimie na Górze Oliwnej pisać ostatni książki, tak, żeby skończyć ją do Zesłania Ducha Św. Aż tu nagle… 🙂
Tutejszy wolontariusz Piotr, ten co to kochał się we mnie w liceum, musiał awaryjnie wyjechać na kilka dni. No i ktoś musiał go tu zastąpić.
No ale ja mam pisać książkę! Dałam sobie deadline…
A może to jest właśnie teraz moje miejsce? Żeby służyć, a nie pisać? Najwyżej będę pisać po godzinach…
Idąc za ciosem, zaufałam i puściłam.
A nawet… zrobiłam to z przyjemnością, bo to dla mnie rzadki awans 🙂
I tak z zakrystianki, stałam się… babcią klozetową.
Spotyka się tu cały świat w pigułce. Od Filipin, RPA, Indonezji, Japonii po Paryżan i Nowojorczyków. Nawet Olga Tokarczuk była tu kilka dni temu.
Witaj w moim oleandrowym królestwie 🙂
Moja codzienna modlitwa jest bardzo prosta: Spraw Jezu, żebym w każdym spotkanym dziś człowieku spotkała Ciebie i żeby każdy człowiek spotkał dziś Ciebie we mnie.
Myślę, że oleandrowy kibelek w Tabgha jest do tego idealnym miejscem.
Wracam do szorowania. I do fascynujących klozetowych opowieści o życiu i wierze w cieniu Sykomorów 🙂
A kto wie, czy właśnie nie odkrywam tu swojego nowego powołania? 🙂
PS.
Jeśli czytasz mój storytellingowy list i jest Ci trochę głupio, że w natłoku różnych ważnych spraw, umknęła Ci moja ankieta, to tylko dobrze o Tobie świadczy. I masz właśnie szansę, by to nadrobić. No wiesz, babci klozetowej się nie odmawia 🙂
https://forms.gle/SrpkFSv7veAUGpqK7