Ta historia się jeszcze nie skończyła
Monika Górska | 27 października 2022
Są takie dni, kiedy stajesz pod prysznicem, namydlasz ciało pianką o zapachu mango i marakui i cieszysz się na strumień wody, która zaraz Cię ogrzeje i orzeźwi.
I nagle zamiast ożywczej wody przysypują Cię drobinki piasku. Coraz więcej piasku. Tona piasku.
Tak się ostatnio czułam. Jakby ktoś, gdzieś, po drugiej stronie świata, nie podał kobiecie z urwaną siatką pomarańczy. Aż mnie wszystko bolało.
Długo w nocy chodziłam po parku. Bardzo dziwnie się czułam. Przez głowę przetaczało mi się kilka równoległych opowieści, jak w Atlasie Chmur. Miałam wrażenie, że każda z tych historii utknęła w momencie komplikacji. A moment przełomu nie nadchodził.
Aż mi policzki zrobiły się mokre od jesiennego, ciepłego deszczu.
I wtedy dotarło do mnie, że przeszłości już nie zmienię. Ani nie wiem, co przyniesie przyszłość. Ale jeśli będę się zamartwiać i jednym, i drugim, mogę zrujnować to, co jest teraz. Przecież to tylko jeden rozdział. Ta historia się jeszcze nie skończyła.
I nagle poczułam, jak w moich piersiach rozlewa się fala wdzięczności… do każdej osoby i każdej sytuacji, która dawała mi tak bolesną lekcję. To, co boli, co we mnie cierpi, co się szarpie, co we mnie czuje się pokrzywdzone, niekochane czy odrzucone, jest moim najlepszym nauczycielem. Mistrzem pokoju i mistrzem miłości. A co innego w życiu się liczy?
Wdzięczność to taki piękny mikroczynek na makro skalę…
Jak w tej opowieści…
Kiedy moja babcia miała jedenaście lat, dostała zapalenia płuc i była umierająca.
Działo się to jeszcze przed wynalezieniem penicyliny. Diagnoza: zapalenie płuc, równała się diagnozie: koniec.
Leżała, małe drobne dziewczątko, w wysokiej gorączce i wszyscy na wsi wiedzieli, że to dziecko nie przeżyje.
Dowiedział się też o tym jej dawny nauczyciel, mieszkający w miasteczku oddalonym o trzy godziny drogi lasem. Lubił babcię. Pamiętał ją ze szkoły, w której kiedyś uczył.
No i urwał w swoim sadzie gruszkę, wspaniałą, wielką gruszkę. Był ubogi, więc nie miał nic innego, co by mógł dziewczynce dać. Ruszył w drogę przez las. Podobnie jak inni pewny, że dziewczynka umrze. Nie wiedział nawet, czy zastanie ją jeszcze żywą. Niósł jej gruszkę na drogę z tamtego świata.
Doszedł do domu, gdzie mieszkała i poprosił, by go zaprowadzono do umierającego dziecka.
Babcia osłupiała…
Jej ukochany były nauczyciel wybrał się w wielogodzinną podróż lasem i przyszedł do niej, małej dziewczynki, aby jej przynieść prezent! Ujęła złocistą gruszkę w drobne, spocone od gorączki palce.
Kiedy mi to opowiadała siedemdziesiąt lat później, w jej słowach można było jeszcze wyczuć tamto wzruszenie i szczęście.
Nauczyciel usiadł obok łóżka, przez chwilę z nią porozmawiał, pogłaskał ją i ruszył w powrotną trzygodzinną drogę lasem. Miał przecież w mieście tyle pracy!
A babcia…
Od tamtego momentu zaczęła zdrowieć.
Psychologowie dobrze wiedzą, do czego zdolna jest psychosomatyka, co może zdziałać dotknięcie duszy, czego może dokonać „przestrojenie duszy”.
Jak czasami może uzdrowić jedno zdanie.
Jedna radość.
Jeden dar.
Ręka, która poda… „gruszkę”.
Babcia wyzdrowiała. Wyrosła, wyszła za mąż, miała córkę, córka wyrosła, wyszła za mąż, a potem urodziłem się ja.
Kto wie, gdzie jest pochowany ten nauczyciel, który na początku ubiegłego stulecia szedł przez sześć godzin lasem i przyniósł pewnej małej dziewczynce gruszkę.
Kto wie, gdzie jest cisza, która się wznosi nad jego grobem.
Ale ta cisza świeci. Są cisze, które świecą… Cisza, która pozostaje po dobrych ludziach, świeci.
Kto wie, może jestem ostatnim, kto go wspomina.
A kogo Ty wspominasz? Kto Ci podał taką gruszkę, kiedy Twoje dotychczasowe życie zawisło na włosku? Wdzięczność to najbardziej boska z najbardziej ludzkich cech…
Ja jestem dziś wdzięczna Jadzi, która po ostatnim liście o mikroczynkach podrzuciła mi tę opowieść czeskiego pisarza Eduarda Martina.
I do dzisiaj mam przed oczami, i noszę w sercu tych wszystkich ludzi, którzy podali mi w życiu gruszkę, kiedy z piasku wystawał mi już tylko czubek nosa. Albo chociaż wyciągnęli do mnie pustą rękę.
Moja wierność we wdzięczności dla Was nie ma granic. A Wasza cisza świeci…
W historiach, którymi tak hojnie się ze mną podzieliliście po moim ostatnim liście, tak pięknie widać, że czasem wystarczy mikroczynek, żeby nie przysypał nas piasek.
Bądźmy dla siebie dobrzy!
Bo kiedy jesteśmy dla siebie dobrzy, to znaczy też, że jesteśmy dobrzy dla siebie samych. Wiesz?
Nie jesteśmy tacy osobni, jak się nam wydaje…