Pęknięty garnek i sztuka pisania Anny


Monika Górska | 8 października 2015

Kiedyś znalazłam słowa Isadory Duncan o trzech typach tancerzy. Są wśród nich tacy, którzy traktują taniec jako ćwiczenie fizyczne. I tacy, którzy tańczą, by wyrazić emocje. I ci, dla których taniec jest oddechem duszy.

W moim pisaniu ikon było trochę podobnie. Był czas, gdy byłam rzemieślnikiem dążącym do perfekcji. Po śmierci synka, potem stracie drugiego Maleństwa ikony były krzykiem duszy.

Ta ikona jest z granicy – gdy krzyk zmienił się w oddech duszy.

ikona

Ania z Białegostoku napisała do mnie na początku wakacji.

Dzień dobry Pani Moniko, na dobry dzień, na dobry tydzień, na dobry czas 🙂

odkąd newsletter przeszedł w tryb wakacyjny, ta pustka w co drugi wtorek uświadomiła mi, jak dużo inspiracji i pozytywnej energii wnoszą w moje życie Pani słowa.

Pustka przemieniła się w przestrzeń, a w przestrzeni zagościła wdzięczność.Ta Ikona Archanioła Rafała z młodym Tobiaszem i dołączone do niej życzenia poruszyły mnie bardzo i wymieniłyśmy z Anią kilka maili. W jednym z nich znalazłam tę niezwykle autentyczną, poruszającą historię. Ania zgodziła się, bym Ci ją przekazała.Ze wzruszeniem i wdzięcznością dzielę się z Tobą tym darem na zakończenie naszego wakacyjnego Story Safari, dziękując Wam wszystkim, za przesłane opowieści i za zaufanie.Opowieść Ani, to odmiana opowieści, którą nazwałam „GPS” – czyli  opowieść drogi, która doprowadziła Cię tu, gdzie jesteś teraz. Nie krok po kroku, lecz jej momentów przełomowych. Ważne jest, żeby pokazać w niej Twoje pęknięcia, słabości, potknięcia… Ludzie często obawiają się o tym opowiadać, zwłaszcza w biznesie, a nie wiedzą, że to właśnie takie momenty w opowieści najbardziej zbliżają do siebie ludzi.

To nie znaczy, że trzeba się dzielić wszystkim i bez ograniczeń. Jednak pokazanie  kawałka siebie – takiego codziennego, nie od święta, powoduje, że tworzy się „emocjonalny klej”, który przechodniów potrafi przemienić w klientów, klientów w przyjaciół, a przyjaciół we wiernych fanów Ciebie, Twojej idei i Twojej marki.

Następnym więc razem, kiedy siądziesz do pisania Twojej opowieści, pamiętaj o pękniętym garnku z opowieści Ani.

A teraz posłuchaj jak to z nią było…

„Opowieść o moim pisaniu ikon… nie wiem, czy już jest gotowa, by ją wypuścić w świat. Trochę mam wrażenie, że jest jeszcze w kokonie, w procesie przetwarzania – zmiany narracji.

Przez wiele lat była o ikonie zamiast, podszyta wstydem…  bo nie wybrałam ikony w pełni świadomie i z głębokiej tęsknoty serca – jak w zasadzie wszyscy moi znajomi ikonografowie.

Poszłam do szkoły ikonograficznej, by przeczekać rok –  bo nie dostałam się na konserwację, potem by przeczekać drugi rok  do kolejnego egzaminu, potem trzeci, a potem już nie miałam sił zdawać jeszcze raz a czwarty rok to już było pisanie ikony dyplomowej…  bo zabrakło odwagi, by zdawać na pedagogikę albo wyjechać gdzieś w świat w poszukiwaniu siebie… a jednocześnie ikona przyciągała, coś zmieniała we mnie i nie mogłam tak po prostu jej zostawić. I starałam się jak najlepiej ją robić.

Ale wstyd mi było, że nie potrafię się jakoś tym cieszyć, być wdzięczna, że mogę robić coś wyjątkowego (o czym wiele osób może tylko pomarzyć), że moja relacja z Bogiem jakaś taka kulawa, więc jak mogę zajmować się taką pracą, ciągle mi się wydawało, że to nie jest moja droga, że ciągle nie wiem, po co jestem…

Drugie zamiast było (i jest nadal momentami) jeszcze trudniejsze – bo ikona stała się zamiast mamowania Teo, Nastce, Maleństwu, które się nie pojawia.
I znów wstyd, że gdy słyszę, że może moim powołaniem jest dawanie życia ikonom a nie dzieciom, to mam w sobie tylko bunt i żal.Że nie mam sił się cieszyć tym, co robię, bo każda ikona jest przedzieraniem się przez zwątpienia, smutki, rozczarowania, zniechęcenie, że w zasadzie modlę się tylko o to, by nie zasłonić sobą, by to wszystko nie przesłoniło piękna, prawdy, miłości – które przecież ikona ma dawać światu, ludziom.Że ikona mi nie wystarcza, że czasem tak bardzo jestem nią zmęczona, ze nie dam rady pracować, chcę mieć pracownię sztuk wielu.

Że czasem mam ochotę krzyczeć, gdy słyszę, że ludzie widzą piękno, światło w moich ikonach, że poruszają ich serca.  Krzyczeć że tak trudno mi nieść cenę tego, że takie mogą być moje ikony – te pęknięcia w duszy, które się zrobiły, gdy serduszko Teo, potem Nastki przestały bić, to przez te pęknięcia wlewa się wieczność do duszy, do ikon, to przez nie mogę pisać Matkę, która stała pod krzyżem, jako matka, która stoi u grobu syna i nie-grobu córeczki.

Gdy zaczęłam zmieniać narrację, to usłyszałam, że ikona to moje dotykanie przestrzeni, w której teraz są moje dzieci i jeden z nielicznych sposobów budowania z nimi więzi.  Zobaczyłam, jak każde zamówienie –  każda ikona, każde przedstawienie, każdy święty – pomagało przejść różne momenty żałoby, przejść drugą stratę (byłam w trakcie pisania ikony Zstąpienia Chrystusa do otchłani).

Każda ikona to spotkanie z człowiekiem, dla którego powstaje.

Usłyszałam, że tworzę ikony, które ludzie dają w prezencie sobie, często zbierając fundusze przez kilka lat – jako odpowiedź na głęboką tęsknotę za pięknem, za Bogiem albo obdarowują siebie nawzajem – z miłością, wdzięcznością, nadzieją. Cudownie móc w tym uczestniczyć.

I najbardziej niezwykłe, że dla Boga to wcale nie przeszkadza, że jestem jak ten pęknięty, przeciekający garnek.

Jest taka opowieść, którą bardzo lubię. Autor nieznany (a szkoda…)

DWA NACZYNIA

Pewien nosiwoda w Indiach miał dwa duże naczynia zawieszone po dwóch stronach drąga, na którym je nosił.
Jedno naczynie było w idealnym stanie, drugie było pęknięte. To pierwsze za każdym razem powracało z długiej drogi od strumienia do domu pełne wody, podczas gdy pęknięte przynosiło jej tylko połowę. Dzień w dzień przez dwa lata nosiwoda przynosił do domu swego pana tylko półtora naczynia wody. Naturalnie pierwsze naczynie było dumne ze swej doskonałości, zaś biedny pęknięty garnek cierpiał ze wstydu, że mógł przynosić tylko połowę tej ilości wody, jaką przynosić powinien.Po dwóch latach naczynie nie mogło już dłużej znieść swojej klęski i pewnego dnia nad strumieniem odezwało się do nosiwody:
– Jest mi bardzo wstyd i muszę cię przeprosić…
– Za co?-spytał nosiwoda. – Czego się wstydzisz?
– Przez ostatnie dwa lata byłem w stanie przynosić tylko pół porcji wody z powodu pęknięcia w moim boku, którym woda wyciekała przez całą drogę do domu twojego pana. A ty przez moją skazę nie możesz dobrze wykonywać swojej pracy – uskarżało się naczynie.Żal się zrobiło nosiwodzie starego pękniętego naczynia i rzekł
– Gdy będziemy wracać do domu, zwróć uwagą na piękne kwiaty wzdłuż ścieżki.

Rzeczywiście, gdy wspinali się pod górę, pęknięte naczynie zauważyło piękne polne kwiaty z boku ścieżki skąpane w promieniach słońca i to je trochę pocieszyło.
Lecz pod koniec codziennej trasy znów poczuło się podle, bo połowa wody wyciekła, więc ponownie przeprosiło nosiwodę za swoje niedostatki.

Nosiwoda na to:
– Czy zauważyłeś, że kwiaty rosną tylko po twojej stronie ścieżki, a nie rosną po stronie drugiego naczynia? To dlatego, że zawsze wiedziałem o twojej wadzie i wykorzystałem ją. Posiałem po twojej stronie ścieżki kwiaty i każdego dnia, gdy wracaliśmy od strumienia, ty je podlewałeś. Przez dwa lata mogłem zrywać te kwiaty i dekorować nimi stół mojego pana.

Bez ciebie takiego, jakim jesteś, nie byłoby na nim tak pięknie”

Ania – zdrowiejąca perfekcjonistka

A Ty jakim typem tancerza jesteś w Twojej biznesowej i życiowej opowieści?

 

 


Dołącz do dyskusji: