Pamiętasz ten moment, kiedy zniknął za białą firanką?
Monika Górska | 23 marca 2023
Jeszcze się wtedy potrafił uśmiechać. Spotkaliśmy się znowu, w Castel Gandolfo.
Do Rzymu pojechaliśmy z dominikańskim duszpasterstwem na Europejskie Spotkanie Młodych. Organizowała je, jak zawsze na przełomie starego i nowego roku, ekumeniczna wspólnota z Francji, Taizé.
Była tam też, w grupie dorosłych, moja Mama. Stoimy z grupką przyjaciół, a ja wołam jak głupia do papieża:
– Ojcze święty, tu Monika, z Promieniowania Ojcostwa. A tutaj moja mama! – I ciągnę mamę za rękę.
– Witamy mamę! Woła papież i uśmiecha się do niej. Do dzisiaj słyszę jego mocny, figlarny nieco głos. A mama? Myślałam, że zaraz zemdleje. Od czasu jego wyboru na papieża, jeździła za nim w te wszystkie miejsca, gdzie odprawiał msze św. w czasie swoich pielgrzymek. A ja czasem z nią. Czytała jego wszystkie encykliki.
To był papież, który chyba jako pierwszy w naszej historii dał nam… nadzieję. Potrafił też sprawić, że każdy czuł się przy nim, jakby był kimś wyjątkowym.
Mimo wszystko nie planuję pojechać na jego pogrzeb, kiedy umiera w wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, 2 kwietnia 2005 r.
To bardzo trudny dla mnie czas. Jestem na granicy depresji. Czuję, jakby ktoś ze mnie wyssał odkurzaczem wszystkie siły. Rano zakładam szlafrok i zapadam w kanapę przed telewizorem.
Oglądam relacje z Watykanu – rozmowy w studio przeplatają ujęcia z Bazyliki św. Piotra i zbliżenia na papieża leżącego na katafalku… Nie ukrył przed nami niczego…. Ani swojej słabości, ani cierpienia, ani zniedołężnienia w chorobie, ani nawet swojej śmierci… To się zdarzyło po raz pierwszy w historii Watykanu. Oficjalne komunikaty na temat zdrowia papieży były zawsze bardziej niż lakoniczne.
A teraz w Niedzielę Wielkanocną 2005 r. Jan Paweł II pojawia się w swoim oknie. Widać, jak się stara coś powiedzieć, ale nie jest w stanie wymówić ani jednego słowa. Choć ta jego cisza woła na cały głos! Jeszcze tylko rękami kreśli na wszystkie strony znak krzyża. Biała firanka zostaje zasłonięta. A my przeczuwamy, że za jego życia tu na ziemi, już więcej się nie odsłoni…
I już nigdy nie będziemy patrzeć tak samo na ludzi starych, niedołężnych, wykrzywionych bólem i cierpieniem. Już nie upokorzenie, ale godność… To słowo cały czas powraca w mojej głowie…
Pod jego oknami dzień w dzień zaczynają gromadzić się tłumy ludzi. Z ogromnym skupieniem, w modlitwie, ze świecami w rękach, towarzyszą papieżowi w przechodzeniu na tamten świat. Odmawiają różaniec… w przeddzień jego śmierci na placu św. Piotra jest 60 000 ludzi. Abp Angelo Comastri rozpoczyna modlitwę tak:
– Tego wieczoru lub tej nocy Chrystus szeroko otworzy drzwi dla papieża i będzie tam na pewno Maryja, dla której papież żywi całkowite oddanie…
„Bądź wola Twoja…” „teraz i w godzinę śmieci naszej” rozbrzmiewa ze wszystkich stron placu i we wszystkich językach, wśród szlochów i westchnień. Nie tylko tutaj, na placu, ale we wszystkich kościołach i placach na całym świecie.
Potem docierają do nas ostatnie słowa papieża – te szeptane z największym trudem, z myślą o zgromadzonej na placu młodzieży „Szukałem was, teraz przyszliście do mnie i za to wam dziękuję.” Potem te napisane drżącą ręką na kartce do swoich współpracowników „Jestem zadowolony, wy też bądźcie.” I wreszcie ostatnie słowo przed śmiercią… Do dzisiaj mi się ściska gardło, kiedy o nim myślę. Ale co innego mógł powiedzieć na koniec ziemskiego życia Papież? Tak jak Maria Aniołowi i jak Jezus swojemu Ojcu w Ogrójcu… tak jak kończymy każdą modlitwę… Tak i on zakończył swoją modlitwę życia: AMEN. Niech się tak stanie…
I te dzwony, które rozdzwaniają się na wszystkich dzwonnicach świata o godz. 21.37.
Na powracających co jakiś czas w telewizji ujęciach z Janem Pawłem II na katafalku jedna rzecz szczególnie przyciąga moją uwagę. Jego stopy. I czerwone buty. Czasem ułożone blisko siebie, a czasem opadające na boki… jakby jeszcze nie wszystek umarł. Wzrusza mnie to…
I czuję, jak jakaś opowieść powoli zaczyna kiełkować w mojej głowie…
To w ogóle dosyć niecodzienny widok oglądać papieża od strony podeszw. Ale uzasadniony. Przecież ten papież najwięcej ze wszystkich papieży w historii pielgrzymował. 104 pielgrzymki do 130 krajów…
Jeszcze nie wiem, dokąd mnie ta historia zaprowadzi. Jedno jest pewne. Na pewno nie do Rzymu, na pogrzeb.
Jestem w kiepskiej formie, Tymek ledwo co skończył 4 latka, a poza tym, to w ogóle nie są moje klimaty – tłumy ludzi, ścisk, kolejki. Kiedyś, kiedy jeździłam za papieżem, tego tak nie czułam. Ale to były inne czasy. Ale teraz? – w życiu!
Słucham rozmów w studio TVN. Adam Bujak, który od lat 60. fotografował Karola Wojtyłę, a potem towarzyszył papieżowi we wszystkich podróżach, tak przejmująco o nim opowiada. I znowu widzę twarz, a zaraz potem buty papieża i płaczących księży z różańcem na klęcznikach za katafalkiem.
I nagle coś we mnie pęka. Kompletnie tego nie rozumiem, ale nagle wiem. Muszę pojechać do Rzymu. No sama bym sobie tego nie wymyśliła!
Wtedy jeszcze pracuję w TVP. Idę po urlop i słyszę:
– Nie bierz urlopu, tylko jedź w delegację. I zrób dla nas jakiś reportaż.
Kusząca propozycja, zwłaszcza że samotnie wychowuję syna i z pieniędzmi się u nas nie przelewa. A samolot pewnie będzie sporo kosztował! I nagle, zaskakująco dla mnie samej, mówię:
– Nie. Pojadę tam prywatnie. Ale wezmę moją kamerę. Jeżeli mnie coś natchnie, to zrobię film, a jeśli nie, to nie zrobię.
Ląduję w Rzymie o zachodzie słońca. Na dworcu Termini, przesiadam się na metro. Na stacji Roma San Pietro kolorowy tłum i błękitne piramidy butelek z wodą. Tak mi się chciało pić! Z tyłu spory plecak, a z przodu ciężka torba z kamerą. Jest co dźwigać.
– Ile płacę?
– Niente, signorina. Niente! – Znowu, tak jak ze zdjęciem… ale fajni ci Włosi. Zadbali o pielgrzymów, bo w kwietniu rzymskie słońce już mocno potrafi przypiekać.
Nie znam drogi, ale idę za tłumem.
Wchodzę od boku w Drogę Pojednania, Via della Cociliazione. Powoli zmierzcha. I nagle ją widzę!
cdn.