Nigdy nie wiesz, co się akurat stanie.
Monika Górska | 17 marca 2022
No sama bym sobie tego nie wymyśliła!
Pamiętasz, jak 22.02.22 o godz. 22.22 wysłałam Ci wschód słońca znad Jeziora Galilejskiego?
To był impuls. Zupełnie nie wiem, dlaczego akurat wtedy i dlaczego właśnie to…
A teraz posłuchaj.
22.02.22 o godz. 22 dostaję wiadomość. Pisze mój Anioł Stróż. Mój Muzułmański Anioł Stróż, o którym kiedyś myślałam, że jest terrorystą. Poznałam go w samolocie, kiedy dokładnie trzy lata temu leciałam do Galilei. Całą drogę siedział z kapturem naciągniętym na oczy i z miną, jakby chciał kogoś zabić. Skąd miałam wiedzieć, że właśnie rozstał się z dziewczyną? Potem spotkaliśmy się znowu w samolocie, kiedy leciałam do Jerozolimy. Mieszka w okolicach Nazaretu, a trochę w Polsce. Więcej przeczytasz o nim w mojej książce. Ma na imię Sharif.
“From 1 March can visit here”.
Izrael się otwiera. Nareeeeeszcie. Czekałam na to dwa lata! Wymarzyłam sobie, żeby pisać książkę w Galilei, gdzie tyle z tego, o czym w niej piszę, się działo. Ale była pandemia i do tej pory nie było najmniejszych szans.
Dzięki temu pojechałam pisać na Jamną. Książka przybrała inny kształt. A ja zaczęłam wreszcie cieszyć się życiem. Smakować je, lampka po lampce 🙂 I zaprzyjaźniać się z Matką Bożą Niezawodnej Nadziei. Pan Bóg wie, co robi 🙂
A teraz… “from 1 March…” Czytam jeszcze raz. To chyba jednak nie żart. Sprawdzam loty. 59 zł w jedną stronę. Błyskawiczna decyzja. Grzech by było nie polecieć. Daję sobie dwa, trzy tygodnie.
Piszę jeszcze do przyjaciela. Obiecaliśmy sobie, że jak tylko otworzą granicę, to z naszą grupką znajomych lecimy.
Odpowiada natychmiast: 3-6 marca. Możesz?
To już za tydzień. Trochę mi za szybko, ale… czemu nie. Na co tu czekać.
A może by zostać na dłużej? Może tam pisać książkę? Tak jak marzyłam?
Tylko kto mnie przyjmie na miesiąc? Żebym nie poszła z torbami?
Mój przyjaciel ma zaprzyjaźnioną siostrę w Betlejem. Elżbietanki prowadzą tam dom opieki dla palestyńskich dzieci i młodzieży. U nich będziemy nocować. To może tam?
Dzwonię.
– U nas dom pełen dzieci. Jedna osoba więcej nie robi różnicy.
Czy ja dobrze słyszę? Mogę się u nich zatrzymać i pisać? Naprawdę? Aż mi się robi gorąco. Nie wierzę, że to się dzieje. I nagle coś mi każe zapytać:
– A zna może siostra kogoś w Galilei? Może w Tabgha?
To jest to miejsce, które sobie rok temu wymarzyłam na pisanie książki. Nad samym brzegiem Jeziora Galilejskiego. Tam zmartwychwstały Jezus przygotował śniadanie Piotrowi, a potem trzy razy upewniał się, czy naprawdę go kocha. Rok temu próbowałam w internecie znaleźć jakieś namiary do Tabghi i tych kilku świętych miejsc w okolicy, ale nigdzie się nie mogłam dodzwonić.
– Tak, tam jest polski Franciszkanin. Ojciec Tymoteusz – wyślę Pani numer.
Zakonnik z Polski. I w dodatku, Tymoteusz. Jak mój syn? Teraz to dopiero mi serce zaczyna walić.
Dzwonię. Nie odbiera. Piszę.
Pika odpowiedź na whatsappie: Niech zadzwoni o 21. Ja od 4 rano do wieczora na nogach. Teraz nie mam czasu.
Wieczorem chwilę rozmawiamy. Boże, jaki głos. Niski, mocny. Jak dj-a z nocnych programów. Już mu chcę coś powiedzieć o tym, jaką mam słabość do takich pięknych, radiowych głosów. Ale gryzę się w język.
Widać, że trochę nieufny. Pozwala mi mówić. Długo milczy. Opowiadam o książce, potem jeszcze dodaję, że kilka już napisałam, że jestem dziennikarzem…
– Wiem, wiem, właśnie Panią wygooglałem. Ale Pani by chciała z jedzeniem? Bo u nas męskie grono. Jemy coś na szybko. Nie mam czasu na gotowanie.
– Mogę i sama. Mogę też coś ugotować raz na jakiś czas, jeśli Ojciec się nie boi ryzykować. Lepiej sobie radzę ze słowami niż z jedzeniem. Ale mogę też pościć, zaraz Wielki Post 🙂
– To niech zadzwoni jutro wieczorem.
O Boże… ale próba cierpliwości. No trudno. Z przejęcia nie mogę zasnąć.
Tak czy tak, lecę.
Pika wiadomość. Zdjęcia od o. Tymoteusza.
W oczach mokro. Moja Galilea…
W środę 23.02 kupuję bilet. Tym razem w jedną stronę. Pierwszy raz w życiu.
W czwartek, 24.02 wojska rosyjskie bombardują Ukrainę. Wojna.
Za tydzień mamy lecieć. Co robić?
cdn.