Nie mam pojęcia co się stało!


Monika Górska | 22 kwietnia 2021

Sama do końca nie rozumiem, co takiego się zdarzyło.

Najpierw moja asystentka Monika – tak, tak, teraz są dwie Moniki w Fabryce Opowieści – przekazała mi kilkadziesiąt maili od Was.

Kiedy je czytałam, aż mi się gorąco robiło ze wzruszenia. I wdzięczności. Jeszcze nigdy nie dostałam tylu i tak wspierających radą i dobrym słowem maili na raz.

Następnego dnia siadam rano do komputera. Coś mi nie idzie.

Ledwo sklejam słowo ze słowem.

Może się na chwilę położę.

Nadal nie idzie.

Znowu się kładę.

I nagle czuję, jakby odłączono ode mnie całkowicie prąd.

Nie jestem w stanie podnieść się z łóżka. Nie zrobię ani kroku.

Na szczęście jest akurat na Jamnej Kasia. Niezwykła kobieta i prawdziwa lekarka, z powołania. Niejednemu tu już życie uratowała! A jaki chleb piecze!!!

Robi co może, żeby mi pomóc, w końcu jedzie po nocy przez zaspy do apteki, kilkadziesiąt kilometrów stąd. I oddaje mi swoje łóżko, bo nie dam rady dojść do mojej samotni. Przy mnie czuwa Małgosia. Przynosi mi ciepłą wodę w słoiku, pilnuje, żebym piła.

Zagląda przez drzwi mój kuzyn, dominikanin Wojtek. Taką troskę widać na jego twarzy. Rozmową i błogosławieństwem podtrzymuje mnie na duchu.

Tyle dobra mnie tu spotyka. Tyle dobra.

Nikt do końca nie wie, co mi jest.

Przypominają się inne sytuacje z mojego życia, kiedy robiłam coś ważnego i nagle jakaś ogromna kłoda waliła się pod moje nogi.

Przez weekend powoli dochodzę do siebie. Baterie zaczynają się pomału ładować.

Daję radę wejść na górkę do kościoła i podziękować jego Gospodyni, Matce Bożej Niezawodnej Nadziei.

Ale nie napisałam ani jednego słowa.

A czas ucieka.

I wiesz co?

Dociera do mnie, że mogę nie mieć weny. Mogę się lenić. Mogę chorować.

Mogą się gromadzić przede mną całe stosy kłód.

Ja i tak będę pisać dalej.

Bo to przecież nie moja książka, choć moją ręką pisana. 🙂

Ogarnia mnie wielki pokój. Tak się dzieje zawsze, kiedy odpuszczam i zaufam. I to poczucie wolności i lekkości, jakby wiatr lekki, ciepły powiał, przynosząc ze sobą zapach budzących się do życia pąków drzew i rozgrzewającej się ziemi.

Zamiast siadać do wioseł, nastawiam żagle.

I płyną pierwsze słowa…

Chcesz przeczytać? Jeszcze nikt inny tego nie czytał…

Każdy dzień, każde zdarzenie, to scenariusz arcydzieła.

To biała kartka, która jest już zapisana.

Choć można tego nie zauważyć.

Możesz ją zapisywać drobnym maczkiem, żeby każdy punkt, każde słowo się zgadzało.

Albo w punktach, znacząc grubymi kreskami najważniejsze cele dnia. To daje poczucie bezpieczeństwa. I daje też poczucie, że Twoje życie ma sens. Że dokądś zmierzasz, że dokądś dojdziesz, że masz nad swoim życiem kontrolę.

Do czasu, kiedy w Twoim życiu wydarzy się coś, co sprawia, że na tej białej kartce pojawia się coraz więcej skreśleń. Coraz więcej pustych miejsc. Aż w końcu wyrywasz ją, zgniatasz i ląduje w koszu.

Gdzieś chyba w ósmej klasie, słyszę to trudne słowo po raz pierwszy. Predestynacja. Wszystko jest już zapisane. Nasza historia, nasze wybory, nasze życie.

– Tak widocznie miało być – kwituję, kiedy coś złego spotyka mnie, albo moich bliskich. Do dziś pamiętam, jak denerwuje to moją przyjaciółkę Dorotę.

Nie może się z tym zgodzić. Nie chce być marionetką w rękach Boga.

Mi jakoś te sznurki nie przeszkadzają. Skoro pociąga za nie sam Mistrz.

Ale nie potrafię zrozumieć, jak to jest z tą naszą wolną wolą.

– To mogę wybrać?

Czy też moje życie, to opowieść zapisana od początku do końca? I już z góry jest zapisane, co wybiorę?

Jak Izraelici na pustyni, czterdzieści lat błądzę, po omacku szukając odpowiedzi na to pytanie.

Dziesięć ostatnich lat to droga stroma, ostrym żlebem, pełnym osypujących się znienacka spod nóg kamieni, w nagłych porywach wiatru, ciągle pod górę. Prawie bez przystanków. W gardle zasycha, oddechu brakuje, a łzy same mi często kapią ze zmęczenia.

– Nie narzekaj, że masz pod górę, gdy idziesz na szczyt – pocieszam się.

W czasach, kiedy moim jedynym środkiem transportu był wózek inwalidzki, ta wspinaczka jakoś mniej przerażała. Miałam wrażenie, że mogę góry przenosić.

I naprawdę – z Bożą i ludzką pomocą przenosiłam!

Później, z każdym rokiem jest coraz ciężej.

Cdn.

Jak Ci się to czyta?

Mogę Cię jeszcze o coś bardzo ważnego zapytać? Bo cały czas się waham, co będzie lepsze.

Czy ta forma Ty, jak na przykład w tym fragmencie do Ciebie trafia? Czy czujesz, że to mój dialog z Tobą, a nie jakbym Cię wskazywała palcem?

„To daje poczucie bezpieczeństwa. I daje też poczucie, że Twoje życie ma sens. Że dokądś zmierzasz, że dokądś dojdziesz, że masz nad swoim życiem kontrolę.”

A jeśli napiszę to w pierwszej osobie, masz poczucie, że mówię o Tobie, a nie o sobie?

„To daje poczucie bezpieczeństwa. I daje też poczucie, że moje życie ma sens. Że dokądś zmierzam, że dokądś dojdę, że mam nad swoim życiem kontrolę.”

A może liczba mnoga bardziej do Ciebie trafia?

„To daje poczucie bezpieczeństwa. I daje też poczucie, że nasze życie ma sens. Że dokądś zmierzamy, że dokądś dojdziemy, że mamy nad swoim życiem kontrolę.”

To tyle na dziś… czekam na wieści od Ciebie i wracam do pisania…


Dołącz do dyskusji: