Najczęstszy błąd pilota (opowieści)


Monika Górska | 13 sierpnia 2015

Jan Christian Andersen ubierał się bardzo niedbale. Pewnego razu jakiś złośliwiec zapytał:
– Ten żałosny przedmiot na pańskiej głowie nazywa pan kapeluszem?
Wielki baśniopisarz nie dał się wyprowadzić z równowagi i spokojnie odpowiedział:
– A ten żałosny przedmiot pod pańskim kapeluszem nazywa pan głową?*

Co odróżnia opowiastkę, historyjkę, anegdotę od opowieści?
Kiedy opowiadasz opowiastkę, historyjkę, anegdotę, opowiadasz ją dla samej przyjemności opowiadania. Chcesz najczęściej rozbawić, przestraszyć albo wzruszyć Twojego słuchacza.Czyli, krótko mówiąc, w mniej lub bardziej uświadomiony sposób, bierzesz na cel jego emocje. Najlepsze zachowujesz na deser – zgrabny „bon mot”,  nieoczekiwana puenta – im bardziej zaskakująca, tym lepiej.

W opowieści idziesz krok dalej. Oprócz emocji, chcesz przekazać ważną dla Ciebie – i twojego słuchacza prawdę, naukę życiową, przesłanie.
Twoja opowieść, nie jest celem samym w sobie, ale ilustracją, która to przesłanie obrazuje. Jakkolwiek może to odrzeć opowieść z nutki romantyzmu,  w storytellingu opowieści używasz strategicznie. Twoim celem jest przede wszystkim wyjaśnienie, przekonanie, zmotywowanie, zainspirowanie.

Pointa, którą umieszczasz na końcu jest bardzo ważna, nie tylko dlatego, że „dobrze się słyszy” i jest jak przysłowie, które się na długo zapamiętuje. I podobnie jak cała opowieść ma poruszyć słuchacza. Dosłownie: poruszyć, czyli popchnąć,  do jakieś konkretnej akcji. Opowiadając taką strategiczną opowieść – na spotkaniu w pracy, u klienta , czy w domu Twojemu dziecku ( choć z tym często najtrudniej) już z góry planujesz, co ma się wydarzyć dalej. Na przykład chcesz Twojego słuchacza zainspirować do myślenia, do działania, przekonać, że to jednak Ty masz rację. A może zaangażować w Twój charytatywny projekt,  czy zarazić Twoją ideą.

I to jest jeden z najczęściej powtarzających się błędów. Wspaniała historia, jak dreamliner startuje dynamicznie, leci wysoko, ale nie dolatuje na żadne lotnisko. Twoje zadanie – jako pilota opowieści, to wiedzieć dokładnie, gdzie i kiedy wylądujesz.

Nie zawsze musi być to przesłanie wyrażone dosłownie i wprost. Ale kiedy dobra opowieść się w Twoich ustach się kończy, w twoim słuchaczu trwa nadal. Potrzebuje jeszcze chwilki, żeby dojść do siebie, a potem w myślach wraca do niej jeszcze po kilku dniach, miesiącach, a czasem latach.

Jedną z takich opowieści chcę się z Tobą dzisiaj podzielić. Jak może pamiętasz, w 2015 roku byłam w Kijowie, gdzie uczyłam sztuki opowiadania dziennikarzy z całej Ukrainy. Usłyszałam od nich jeden z największych komplementów w życiu:  „Dziękuję, że twoje warsztaty o opowieści, same były skonstruowane jak opowieść, a wyzwalane w trakcie zajęć emocje pomogły mi bez wysiłku przyswajać cenną wiedzę”.

Zwieńczeniem warsztatów był konkurs na najbardziej poruszającą opowieść.  Na mapie Kijowa narysowałam cyrklem okrąg wokół hotelu, gdzie byliśmy. W pobliżu – stadion narodowy Euro 2012, Majdan, główna ulica handlowa Kreszczatik, ekskluzywne sklepy i wszędobylskie Ślimaki – budki na kółkach z kawą. Dziennikarze – jak w swoich redakcjach – mieli kilka godzin, by znaleźć tam temat i napisać niebanalną opowieść, pod bardzo ogólnym tytułem „Gdzie Ukraina”.

Opowieść, którą przeczytasz napisała dziennikarka, która z racji sytuacji między Rosją a Ukrainą chce pozostać anonimowa.
Nagrodę przyznawaliśmy we wspólnym głosowaniu. Emocje były bardzo duże, bo przecież tam nadal trwa wojna. Bardzo mnie ucieszyło, że mimo tego, ta opowieść zajęła II miejsce.

mapa

„Za każdym razem, kiedy zimą 2013/2014 roku wychodziłam na zewnątrz pamiętałam, że trampki założyć można, ale sznurówki koniecznie trzeba obwiązać wokół kostki, a ich końce wetknąć w skarpety. Kurtka ma być bez kaptura, szalik się nie przyda, jedynie wysoki kołnierz ulubionego wełnianego swetra ochroni gardło przed przenikliwym wiatrem na otwartej przestrzeni. O kolczykach można zapomnieć, natomiast nieodzowne są rękawiczki, no i plecak – mobilne biuro ze wszystkim, czego mogę potrzebować w ciągu całego dnia. Do domu wrócę późno. Jestem dziennikarką, tak wiele się dzieje, dni są długie i pełne niepokoju.

Dziś wydaje mi się to snem, czymś z odległej przeszłości, niemal przekraczającym granicę pomiędzy rzeczywistością a niebytem. Tamta zima kojarzy mi się z przeraźliwym mrozem, przeszywającym do szpiku kości, z nieustannie towarzyszącym poczuciem strachu ściskającym za gardło, paraliżującym wolę i myśli, z ogromną masą ludzką. Nieprzebrane, w moim odczuciu, tłumy ludzi, którzy zetknęli się ze mną, lub z którymi zetknęłam się ja. A wszystko to splecione przeszywającym poczuciem  niesłychanej odpowiedzialności – nie tylko za to, aby należycie wykonać swoje obowiązki służbowe, by zachować obiektywizm, wyważone podejście, uczciwość w każdej sytuacji, pomimo ciągłych zagrożeń i wprost paraliżującego umysł zmęczenia. Ale także i za swój naród, za własny kraj. Dlatego, że jestem Rosjanką.

Po przyjeździe na Ukrainę w 2008 roku odkryłam dla siebie inny, dotychczas zupełnie nieznany świat. Nawet częste wizyty w danym kraju nie dają nam jego pełnego obrazu, który zyskujemy dopiero decydując się tam zamieszkać. Ten świat nie był ani lepszy ani gorszy od znanego mi wcześniej. Miał swoje cechy szczególne, własne sukcesy i problemy. Zanurzałam się w nim, pamiętając jednocześnie o tym kim i skąd jestem. Poznawałam od podstaw język, ludzi, kulturę, znowu język i ludzi. Zawsze ważne znaczenie odgrywał w tym procesie dialog. Wraz z coraz trudniejszą sytuacją w kraju i wzrostem napięcia w społeczeństwie, coraz bardziej istotne wydawało mi się pokazanie, że nie wszyscy Rosjanie są tacy sami…

Przez ostatnie dwa lata czułam się jak akrobata chwiejnie balansujący na rozwieszonej linie i starający się przejść na jej drugi koniec, bez żadnej asekuracji. Trudno się nie emocjonować i nie reagować na nacisk opinii społecznej, na śmieszne dla wielu żarty o Moskalach i o tym, że najlepiej na stryczek z nimi, trudno przyjmować, ale nie tłamsić w sobie tej fali nienawiści, która czasami zalewa ludzi dookoła. Nie da rady się przed nią uchronić czy schować, nawet we własnych czterech ścianach, gdzie syn – w połowie Rosjanin, w połowie Ukrainiec pyta: „Mamusiu, a z kim walczy Ukraina?”

Gdzie jest moja Ukraina? Jest  w tych ludziach, którzy dają mi nadzieję, że istnieje szansa aby przełamać tę nienawiść, wojnę i głębokie rozczarowanie zdeptanymi ideałami.  W tych, którzy widzą we mnie człowieka i profesjonalistkę, i którzy wierzą, że mam szansę na wspólną przyszłość z tym krajem.

Jedną z takich osób jest Natasza. Aktywistka społeczna, walcząca z dyskryminacją, upominająca się o prawa ludzi, ona nie boi się powiedzieć mi wprost, jak wiele wysiłku kosztuje ją stłumienie w sobie poczucia nienawiści wobec mojego narodu. Że jest to trudne, ale ważne, i ona rozumie dlaczego i jak ono powstało. Na pytanie: „Gdzie jest Ukraina?” Natasza odpowiada: wewnątrz wszystkiego. I w sercu. A ja wiem, że w tym sercu jestem również ja, ponieważ Natasza nie pozwala, aby przesłonił mnie tłum”.
Przełożyła Magdalena Przeor

Atmosfera Kijowa wbrew cierpieniom, śmierci, mężom i przyjaciołom walczącym w ATO, kipi nadzieją i życiem.
Na moment poczułam się znowu jak na ulicach Polski przełomu lat osiemdziesiątych, a potem dziewięćdziesiątych. Poczułam tamtą energię, tamtą nadzieję. A zaraz potem myśl…

A gdzie jest Polska dzisiaj?… I jakie przesłanie ma nasza, polska opowieść?

 

 


Dołącz do dyskusji: