Mam już tyle lat, a dopiero teraz o tym pomyślałam


Monika Górska | 30 marca 2024

Jak myślisz, którego z apostołów Jezus zobaczył jako pierwszego po swojej śmierci?

Wielka Sobota… od rana w całym domu pachnie sernikiem i rzeżuchą, bulgocze kajmak na mazurek. Wykładam koszyczek do święconki koronkową serwetą, tylko raz do roku wyjmowaną z dna szuflady. Obtykam wiklinę bukszpanem i szukam chorągiewki z Jezusem zmartwychwstałym. Ledwo zdążamy z Tymkiem na ostatnie święcenie potraw. “Panie, pobłogosław te jajka” uśmiecham się, widząc, jak panowie skwapliwie się żegnają.

Jeszcze adoracja Jezusa w grobie, a potem robi się już coraz lżej na duszy. Zaczynamy świętować z przyjaciółmi, jak co roku. I już powoli wyglądam wieczornej rezurekcji. I exultetu, w którym wyśpiewywana będzie pochwała tej nocy, w której “niebo łączy się z ziemią. A sprawy boskie z ludzkimi: O, jak niepojęta jest Twoja miłość: aby wykupić niewolnika, wydałeś Syna.” Tak pięknie, z radosną żarliwością śpiewał zawsze Ojciec Jan Góra.

W tym roku ta sobota będzie inna.

Aż dziw, że tyle lat żyję, a dopiero teraz dociera do mnie, czym jest ta Wielka Sobota.

Dzień wielkiej ciszy. Dzień milczenia Boga? Dzień, w którym sens świata umarł.

Czym była wtedy, 1991 lat temu…

Dla apostołów… dla Jezusa i Jego Matki…

To była chyba najgorsza sobota w ich życiu… i chyba najciemniejsza sobota w dziejach całego chrześcijaństwa.

Piotr… ledwo przedwczoraj, kiedy Jezus prosił go, żeby z nim czuwał w ogrodzie Oliwnym, zasnął. A gdy Jezus, coraz bardziej zatrwożony tym, co miało się wydarzyć, obudził go, zasypia po raz drugi. A potem trzy razy wypiera się Jezusa. A tak się zarzekał, że odda za niego swoje życie.

Zwątpili wszyscy Jego uczniowie. Może szli rozproszeni gdzieś w tłumie, za swoim Mistrzem na Golgotę. Ale żaden nie pomógł dźwigać Mu krzyża. Pod krzyżem też ich nie było.

Oto umierała ich nadzieja. Wszystko, co razem przeżyli, wszystkie cuda, cała ich historia, kiedy z rybaków mieli stać się rybakami ludzi, na ich oczach rozsypywała się w drobne kawałki. Choć oni, rybacy, mogliby przecież zrozumieć, kiedy mówił, że innego znaku nie dostaną, jak znak Jonasza.

Nikt nie był bliżej Niego niż oni. Nikomu nie tłumaczył wszystkich przypowieści, tak jak im. Mówił im o wszystkim, co się wydarzy. A jednak ich uszy ani serce nie pojmowało.

Jak bardzo się teraz bali. Jaka pustka musiała być w ich sercach. Jaki ból. Tak może boleć tylko zawiedziona nadzieja. Znowu mieli być tylko rybakami. A ich naród nadal pozostanie zniewolony.

Nawet ukochany Jan, zamiast modlić się z Jezusem w Getsemani, spał. Tak jak Piotr i Jakub.

Choć nie opuścił już Go pod krzyżem.

Jednak najwierniejsze Mu były kobiety. Cierpliwie, aż do Jego ostatniego oddechu, były przy Nim.

Jego Mama i jej siostra Maria, Salome – matka Jana i Jakuba, i Maria Magdalena.

Jaka straszna musi być dla nich ta sobota. Ten, którego tak kochały, nie żyje. I to wszechogarniające uczucie totalnej niemocy, które paraliżowało każdy oddech, kiedy stały pod krzyżem. A teraz krwawe obrazy jego męki i umierania, wdzierają się pod przymykające się powieki. Wędrują prosto do serca i nie dają zasnąć.

Maria… jak niewypowiedziany jest ten miecz boleści, który tak jak zapowiedział Symeon, przeniknął na Golgocie jej duszę. Najpierw odszedł jej ukochany mąż Józef, a teraz ukochany Syn…

Poniżony, opluty, wyszydzany, powykręcany z bólu, zamęczony na śmierć. Tę najbardziej haniebną. Na krzyżu. Można ten ból bólu tylko wyśpiewać…

Genialnie zrobił to Karol Szymanowski w swoim Stabat Mater. Tutaj w przepięknym wykonaniu: https://youtu.be/XcoHMpnIsUw?si=ZtSzDJNoZ–R97mG

A w sobotę… Czy Matka Jezusa płacze, rozpacza?… Czy tylko milczy… w swoim sercu rozważając wszystko jak wtedy, w Nazarecie…

Czy wie? Czy przeczuwa, że to nie koniec? A dopiero początek?

Czy w tę sobotę jest u Jana, swojego nowego syna, z jego mamą Salome? I kto pociesza kogo?

A może nie potrzebują pocieszenia? Potrzebują tylko czasu.

Bo uwierzyli Słowu. A ich serce je pojęło.

Maria Magdalena… Tak rozpaczać może tylko ktoś, kto tak bardzo kocha. Straciła człowieka, który jako pierwszy ją zobaczył. Taką, jaka jest. Całe jej piękno i dobro. Ponad grzechem, opętaniem, słabością. Za takim człowiekiem idzie się na koniec świata. Ona poszła pod krzyż. I nie zdziwiłoby mnie, gdyby czuwała przy grobie każdej nocy. Żeby nie czuł się sam. I żeby ona nie czuła się tak boleśnie, przeraźliwie sama.

Judasz… Judasza już nie ma… i do niego dociera, co zrobił. Wraca do arcykapłanów, przyznaje się do winy i chce oddać pieniądze. Nie chcą ich. Dostali już to, co chcieli. Rzuca pieniądze na ziemię i idzie się powiesić.

A Jezus właśnie jest sądzony przez Piłata.

Jezus…

Dla niego ta sobota jest najciemniejsza. Zaczyna się od tego krzyku, który za każdym razem, wwierca się prosto w moje serce. A oczy robią się mokre od łez.

– Eloi, Eloi, lama sabachtani! Boże mój, Boże mój, czemu mnie opuściłeś.

Nigdy Bóg nie był bardziej człowiekiem.

I pomyśleć, że od tych słów zaczyna się nasze zbawienie. Od tej goryczy, którą i Ty może czasem czujesz. Od poczucia totalnego opuszczenia przez Boga.

To, co dzieje się po tych słowach to tajemnica. Możemy tylko zapalać wątłe płomyki myśli, które rzucą choć odblask światła na to, co mogło się wydarzyć  tej najciemniejszej nocy… z wielką pokorą, że może kiedyś poznamy Prawdę.

Zastanawiam się, czy istnieje inna religia, gdzie Bóg tak zniża się do człowieka? Jak sługa. Jak niewolnik. Jak ofiara…

– Ojcze, czemu mnie opuściłeś? – Po tym już tylko ostatni krzyk i ostatni oddech. I dla Jezusa zaczyna się prawdziwe piekło.

Zstępuje do Otchłani. Jak przeraźliwa musi być jego samotność. Bez żadnej nadziei. Umarły z umarłymi. Nie ma kontaktu z Bogiem i ludźmi. Wszelkie życie jest już przeszłością. A wszystko, co tu na ziemi dawało mu nadzieję, zostaje odebrane.

Nie walczy z Szatanem. Nie rozwala murów piekła z gniewem, z którym przewracał stoły kupców w świątyni. Nie robi już nic. Puszcza wszystko…

To nie tryumfalny wjazd do Królestwa Śmierci jak w Niedzielę Palmową do Jerozolimy. Ale wejście w sferę najmroczniejszych potęg. Krąg po kręgu. Na samo dno naszego grzechu i zła. Nie ma ciemniejszej ciemności. On, którego serce za życia tak przepełnione było miłością do ludzi, tutaj musi przeżywać niewyobrażalne męczarnie. Solidarny z żywymi. A teraz … solidarny z umarłymi.

Kiedy Jezus pocił się w Ogrójcu krwawym potem i modlił o odsunięcie kielicha, zawsze myślałam, że chodzi Mu o mękę i śmierć. Że to chciał od siebie odsunąć.

A teraz nagle błysk intuicji – a może On był tak przerażony tym, co będzie potem… Zstąpieniem do Piekieł, które w pół zdania wspominamy w naszym Credo.

Do miejsca, gdzie nie ma Boga?

Tam spotyka Adama i Ewę, jak chce tradycja wschodnia… Ikona zmartwychwstania Anastasis pokazuje, jak Jezus łapie Adama za nadgarstek, by wyciągnąć go z otchłani. Zastanawia mnie, że czasem na tych ikonach Adam jest przedstawiany z aureolą, a czasem bez.

A może… spotyka tam też i… Judasza?…

Dopiero w tej Otchłani Jezus, sam bez grzechu, może dotknąć i poznać najczarniejsze potworności ludzkiego grzechu. Poczuć ciężary Marii Magdaleny i tych wszystkich, którym przebaczał grzechy… Męki pokus. Ból niemocy wyzwolenia. Zawsze… nigdy…

Po to byśmy my na zawsze byli wyzwoleni.

I to nie przez nasze wysiłki nawet, ale tylko dzięki Łasce Jego Miłości.

Tylko totalne posłuszeństwo Syna wobec Ojca, posłuszeństwo trupa, jak powtarza za św. Franiciszkiem jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku Urs  von Balthasar, uodparnia Go i pozwala Mu „zrabować mocarzowi Ciemności jego mienie.”* Aby zniszczyć do końca i unieszkodliwić każdy grzech, zło i śmierć.

I postawić na dnie piekła kamień graniczny, od którego zaczyna się życie.

Bo w piekło zaniósł MIŁOŚĆ.

Osamotniony, byśmy my, nigdy już nie byli osamotnieni.

A Maria Magdalena siłą swojej miłości przyzwała Go, kiedy wyszedł z tej otchłani, zanim jeszcze wstąpił do Ojca. Tak opowiada w swojej ewangelii św. Jan. To jest dopiero tajemnica…

Jak inaczej będę w tym roku słuchać Exultetu. Mam nadzieję, że go też będą śpiewać na Jamnej…

“Tej właśnie nocy Chrystus skruszywszy więzy śmierci, jako zwycięzca wyszedł z otchłani. O, zaiste błogosławiona noc, jedyna, która była godna poznać czas i godzinę zmartwychwstania Chrystusa. O tej to nocy napisano: A noc jako dzień zajaśnieje, oraz: Noc będzie mi światłem i radością”.

Życzę Ci takiej Wielkiej Soboty i Wielkiej Nocy.

Żeby Twoje ciemności jak dzień zajaśniały.

Nie tylko już z nadzieją, ale z pewnością, że nikt Cię nie kocha bardziej, niż ON!

I w razie W, zejdzie po Ciebie i chwyci Cię za nadgarstek. Nawet jeśli będziesz na samym dnie…

Więc już nie musisz się bać!

W tym Wielkim Kanionie Miłości.

Dbaj o siebie, niech ten twój tydzień też będzie wielki!

PS. A w Świątecznym Przewodniku Katolickim, znajdziesz wywiad Anny Druś ze mną. I kolejne fragmenty książki na portalu niedziela.pl

*Bardzo dziękuję za inspirację Magdalenie Cybulskiej, na której artykuł trafiłam w sieci, kiedy zaczęłam rozmyślać o Wielkiej Sobocie, jakby za podszeptem Ducha Św.: Teologia Wielkiej Soboty Hansa Ursa von Balthasara, w Studia Theologica Varsaviensia 41/1.

I Ani Jakończuk, absolwentce mojej Mistrzowskiej Szkoły Storytellingu Biznesowego, która pisała nie tylko przepiękne opowieści, ale też i ikony. Tę zaczęła pisać, kiedy pod sercem rosła jej córeczka, Anastazja… Jeszcze przed narodzinami została aniołem…

Zaufaj i Pusc - II tom bestsellerowej trylogii Zaufania dr Moniki Górskiej


Dołącz do dyskusji: