Mało mówię, bo dużo się dzieje.
Monika Górska | 29 kwietnia 2021
Budzę się dzisiaj z bijącym sercem.
Na wzgórzu, pod lasem, dzieje się coś niezwykłego.
Oto na moich oczach szare pole, gdzie do niedawna leżały jeszcze gęste czapy śniegu, zaczyna srebrzyć się delikatnymi masztami, jak w śródziemnomorskiej przystani.
Każdy maszt to obietnica słodkich, białych gron, które już za kilka dni, zostaną tu powołane do życia.
Dzisiaj w szarą ziemię wwiercają się turbiny, i to dzisiaj okaże się jak gościnna jest tu ziemia na przyjęcie sadzonek winorośli.
Za studenckich czasów jeździłam do Francji na winobrania w regionie Côtes du Rhône, ale nigdy jeszcze nie byłam świadkiem rodzenia się winnicy.
I może nie byłabym tak podekscytowana, gdybym kilka dni temu nie skosztowała Radości i Miłości, białych subtelnych i aromatycznych win z pobliskiej Winnicy na Dziole.
Jedna mała lampka zburzyła moje wieloletnie przekonanie, że nie da się zachwycić polskim winem…
Na moich oczach rodzi się historia.
A książka?
Musi teraz chwilę poleżakować… Bo ile razy jeszcze w życiu dane mi będzie być przy narodzinach winnicy?
Więc od wczoraj zamieniłam klawiaturę na aparat i staram się nie uronić ani kropelki tych wzruszających momentów.
Jak nie ja. Poddaję się temu co tu i teraz… bo skoro to się dzieje i skoro „sama bym sobie tego nie wymyśliła”, to dla mnie czytelny sygnał. Wtedy właśnie najczęściej zaczynają się dziać niepostrzeżenie WIELKIE RZECZY.
Wino dojrzewa powoli. Tak Ojciec Jan Góra, założyciel Jamnej zatytułował swoją książkę, o dojrzewaniu młodych ludzi do bycia sobą.
Jestem mu taka wdzięczna, bo to on pierwszy mnie tego uczył. I to on sam, przed laty, zasadził na tym wzgórzu pierwsze krzaczki winorośli.
Tak jak założyciel polskich Dominikanów, św. Jacek, który 800 lat temu założył pierwszą dominikańską winnicę w Sandomierzu i zapoczątkował w Polsce tradycję produkcji najlepszych win, którymi zachwycała się Europa.
I tak jak dzisiaj robią to Dominikanie na Jamnej, pod fachowym i czujnym okiem Winnego Mistrza O.Marka i Gospodyni Jamneńskiej, Matki Niezawodnej Nadziei.
Mam nadzieję, że tutaj się kiedyś spotkamy, z lampką dobrego, białego wina…
I z książką, która opowiada o tym, że kiedy tylko odpuszczam chęć kontrolowania i planowania wszystkiego i oddaję stery Jezusowi, to On przemienia mój smutek w radość. Jak w Kanie Galilejskiej.
A wiesz, że On nie potrafi dawać z umiarem 🙂 Pomyśl tylko o tych 720 litrach wina z sześciu kamiennych stągwi po trzy miary każda…
To dopiero jest perspektywa, nie?
To biegnę dokumentować… jak za dawnych, telewizyjnych czasów 🙂
I wiesz co… już czuję tę radość… i Tobie ją posyłam na piękny i dobry dzień!
Monika