Kto pyta?


Monika Górska | 13 maja 2021

W ręce Twoje z drżeniem i z nieśmiałością powierzam dziś kolejny fragment książki… Czy znajdziesz tu coś dla siebie?

A On się nie narzucał. Czekał cierpliwie. Zawsze czeka.

To dlaczego tak uparcie milczy?

Milczy? A może Go po prostu nie słyszę? Ciągle wspinaczka ku nowym celom, zawsze mojej dobie brakuje kilku godzin, a lista „to do” przechodzi na kolejny dzień.

Moja pospieszna modlitwa, w biegu, jak moje życie, to też taka lista „to do” zaadresowana do Boga. Dużo próśb, czasem „dziękuję”, a kiedy już sama zupełnie nie wiem, co mam zrobić, bombarduję Go pytaniami. Co teraz? W którą stronę mam pójść?

I, nie czekając na odpowiedź, mówię: „Bądź wola Twoja” …

Tylko jak wiedzieć, która to jest Jego wola, a która jest ta moja? Jak usłyszeć Jego głos, kiedy tak często nie mam czasu, żeby nawet własne myśli usłyszeć?

A może to On mi zadaje pytania?

I czeka na moją odpowiedź.

Może On ze mną cały czas rozmawia… Tylko ja czasem unikam odpowiedzi?

Pyta poprzez sytuacje, które zapisał dla mnie w swoim scenariuszu. Tych scenariuszy jest więcej, żebym sama mogła wybrać swoją rolę. I wybrać, którą drogą pójdę. Bo nie da się iść dwoma naraz.

Ten wybór, jest moją odpowiedzią. A potem kolejny i kolejny. Aż wreszcie kropki się łączą i z tych wyborów układa się cała moja droga, cały szlak.

Po czym poznaję, że Najlepszy Scenarzysta Świata maczał w tym palce?

Mam bardzo prosty test. Nazywam go „Sama bym sobie tego nie wymyśliła”.

Zazwyczaj, kiedy podejmuję jakąś ważną decyzję, to najpierw przyglądam się tej sytuacji z jednej strony, potem z drugiej. Oglądam pod lupą centymetr po centymetrze, analizuję wszystkie możliwe scenariusze. Tak bardzo się boję, żeby nie podjąć złej decyzji! I choć już wiem, że nie da się kontrolować wszystkiego, to jednak robię wszystko, żeby była najlepsza z możliwych.

A czasami dzieje się tak, jakby Pan Jezus wchodził od kuchni, tylnymi schodami. Nagle niespodziewanie kogoś spotykam, ktoś coś powie, wpada mi w oko jakieś słowo lub zdanie, które coś we mnie porusza.

Ktoś by to mógł nazwać przypadkiem.

A już wiem od jakiegoś czasu, że właśnie zaczyna się ważna rozmowa.

Jakby mnie pytał: – słuchaj, Moniko. Mam tu coś wyjątkowego specjalnie dla Ciebie. Masz ochotę?

I nagle robię coś zupełnie innego. Coś, czego nie przeanalizowałam, nie planowałam, ani nawet o tym nie pomyślałam. Zupełnie nie wiem, dokąd mnie to zaprowadzi. Dopiero dużo później te kropki ułożą się w czytelną konstelację. Choć wtedy, kiedy się to dzieje, nic tego jeszcze nie zapowiada.

A jednak idę, bo w głębi mojej duszy, niepewnej i zalęknionej, rodzi się coś nowego. Powoli kiełkuje nadzieja, że może to On ma dla mnie lepszy scenariusz.

Pierwszy raz tego doświadczyłam, kiedy miałam 25 lat.

Nigdy nie miałam nic wspólnego z filmem. Lubiłam chodzić na dobre filmy w ramach Konfrontacji Filmowych, czy DKF-ów, ale nigdy nie marzyłam, albo nawet myślałam o tym, żeby je robić. I kompletnie nie miałam do tego talentu. Moja mama była chirurgiem ortopedą i rehabilitantem. A tata był doktorem fizyki i wynalazcą. Zero filmowców w rodzinie. 

W pierwszej klasie liceum marzyłam, żeby zostać reżyserem teatralnym. Najchętniej w teatrze dramatycznym A jeśli nie, to dziennikarzem. I nie miałam wątpliwości — że prasowym, bo nade wszystko kocham literki, słowa, opowieści i książki – wszystkie formy słowa pisanego.

Chodziłam do teatru Nowego w Poznaniu trzy albo i cztery razy na tydzień, urywając się czasem z lekcji, wpuszczana od tyłu przez wyrozumiałe panie szatniarki. Przeżywałam wzruszenia i uniesienia na Grotowskim, Tomaszewskim, Dormanie, w Teatrze Ósmego dnia, Gardzienicach, Living Theatre czy Cirque de Soleil. Jeździłam na festiwale, konferencje, publikowałam pierwsze recenzje, opracowywałam sztuki, które kiedyś będę wystawiać… To był mój żywioł!

Aż klęcząc kiedyś w czasie modlitwy popołudniowej w Taizé nagle dotarła do mnie brutalna prawda. – Nie będę reżyserem teatralnym. To nie dla mnie! Nie nadaję się by zarządzać ogromnym zespołem.  

Lubiłam ludzi i uwielbiałam ich historie. A oni lubili mi je opowiadać. Czyli jednak dziennikarstwo.

Cdn. 🙂 Z wielką prośbą o duchowe wsparcie, bo książka posuwa się w tutejszym rytmie slow… 🙂


Dołącz do dyskusji: