Kiedy zupełnie nie wiesz, co zrobić…
Monika Górska | 29 sierpnia 2024
Są takie chwile, jakby w niebie otwierały się nagle jakieś małe drzwiczki i Ktoś wyrzucał Ci sznurową drabinkę, prosto pod stopy.
Tak właśnie poczułam się w Sopocie w ten weekend, który zakończył moją tegoroczną Zaufajową pielgrzymkę po nadmorskich parafiach. Cudownie jest mieć świadomość, że prawie 700 książek rozeszło się w zaledwie kilka dni. Ale wydarzyło się też coś znacznie ważniejszego…
Chwyciłam tę drabinkę i zrobiłam kilka kroków w górę. I nagle zobaczyłam moje codzienności z innej perspektywy. I usłyszałam odpowiedzi, których od tak dawna szukałam… jak książki i ludzie ożywiają życie. Jak być mamą dorosłego syna i o tym, co bliskość buduje, a co ją rujnuje. I co to znaczy kochać.
Może napiszę Ci jeszcze o tym kiedyś, ale teraz potrzebuję jeszcze chwilkę, żeby to sobie ułożyć.
Czuję się trochę tak, jak te dziesięć lat temu, kiedy ruszyłam na spotkanie z Wielkim Kanionem. Nieraz myślę, czy pisałabym dzisiaj książki, gdyby właśnie nie tamta, pierwsza, która po 25 latach marzeń pokazała mi, że lepiej zobaczyć coś raz, niż słyszeć o tym tysiąc razy. I zrobić coś wreszcie raz, niż myśleć o tym tysiąc razy…
Uwaga. Teraz będzie krótka przerwa na autopromocję, bo to już ostatnie dni wakacyjnej oferty: 4 książki w cenie 2. A nawet 3 za 1!
Teraz, do każdego koszyka, do którego wrzucisz moją książkę Zaufaj albo/i Zaufaj i Puść, dorzucam Ci w bonusie komplet: e-book + talkbook: Spełnij marzenie, marzenie spełni Ciebie. 12 lekcji życia od Wielkiego Kanionu.
Dobrze widzisz – to nie czytany audiobook, ale prawdziwa książka, która do Ciebie mówi! Normalnie ten zestaw kosztuje 59 zł, ale do końca tego tygodnia, czyli do 1 września masz go w pakiecie.
Link przyślę Ci w mailu od razu po zakupie na stronie
👇👇👇
Mail ma tytuł: „Twoje zamówienie jest już opłacone!” i wysyłamy go z tego samego adresu, co mój list do Ciebie. Jakby nie przyszedł, to sprawdź w spamie lub w ofertach.
A już teraz możesz przeczytać fragment tej najbardziej nieperfekcyjnej książki na świecie, napisanej przez anonimową perfekcjonistkę na odwyku:
– Normalnie, jak ludzie tam przyjeżdżają, to zostają na powierzchni i tyle. Bardzo mało ludzi schodzi w dół – czuję nawet lekkie rozdrażnienie w głosie Johna.
Plan jest więc taki. Wracam ze wschodu słońca do hoteliku, szybka kawa i schodzę do kanionu. Chociaż jeden odcinek. Żebym poczuła, że żyję, że tu naprawdę jestem.
Jest dziewiąta. O trzeciej, wpół do czwartej przyjedzie po mnie bus. To co zrobić? Tu łóżeczko takie miękkie. A może sobie jeszcze odpocznę po tych rannych emocjach? No i nie mam tych butów. A może sobie pójdę tylko tym brzegiem kanionu jak o wschodzie słońca. Tam są też fajne szlaki. A jeszcze Prinsley mi powiedział, że z tej południowej strony, gdzie jesteśmy, w głąb kanionu są dwa zejścia: Angel Bright i drugie, właśnie South Kaibab. I że jednak ten Angel się niżej zaczyna i w ogóle jest łatwiejszy. I on mi by bardziej polecał ten szlak. Bo ten drugi jest już bardzo trudny i rzeczywiście jest stromo i tak dalej. Tam jest w ogóle gorąco. Im niżej się jest, tym się robi bardziej gorąco. Trzeba dużo pić.
Trochę mnie wystraszył.
No i z tym sercem mam kłopoty, może poślizgnę się, może coś się stanie, może nie zdążę na trzecią, oni przyjadą, a mnie nie będzie. Jednak rozsądny człowiek by raczej nie poszedł… No i znowu się waham…
I wtedy postanawiam, że jednak nie pójdę. Że nie chce mi się. Że właściwie to, co było najpiękniejsze w Wielkim Kanionie, już widziałam.
Wiesz, jeśli masz podjąć decyzję i nie wiesz, co wybrać, bo masz dwie drogi, każda ma swoje za i przeciw, ale wydają się równoważne, to czasami jest dobrze po prostu podjąć jakąkolwiek decyzję. I pobyć trochę z nią. I po jakimś czasie zobaczysz, czy to była ta właściwa decyzja, czy nie.
Tak właśnie zrobiłam. I podjęłam decyzję:
– To ja nie idę. Tak będzie rozsądniej.
I dokładnie, jak to powiedziałam, poczułam:
– Co? Ja nie pójdę? Ja tyle czasu, tyle lat czekałam, tyle tysięcy kilometrów przebyłam, tyle problemów tutaj miałam i ja nie pójdę? Już przestań, Górska. Kurczę ciągle ktoś ci coś nowego doradza, a tobie się wszystko miesza. Chciałaś tam pójść? Idziesz. Pójdziesz kawałek, stwierdzisz, że jest niedobrze, że jest trudno. Wrócisz. Jaki problem?
No to jadę. Najpierw linia niebieska, z tego samego przystanku, na którym wyczekiwałam na próżno porannego autobusu. Potem przesiadam się na linię żółtą. I już jestem nad brzegiem kanionu. Patrzę w dół, rzeczywiście stromo. Zakosy takie jak w Tatrach.
W ogóle to jest dosyć niesamowite wrażenie, bo to jest tak, jakby oglądać negatyw gór. Bo normalnie jak idziesz w góry, to idziesz w górę, coraz wyżej. A potem schodzisz.
A tu masz dokładnie odwrotnie – schodzisz w dół coraz niżej, niżej. Do samej
rzeki jest około 1600 metrów w linii prostej w dół. Taki głęboki jest ten kanion! Dopiero potem wchodzisz na górę. I to jest problem, bo schodzi się łatwo, aż nagle dopada cię zmęczenie i nie wiesz, na ile Ci sił starczy.
Jest już po dziesiątej. W drodze do rzeki Kolorado są trzy przystanki. Może chociaż do tego pierwszego dojdę, ale jak dam radę, to chciałabym dojść do tego drugiego, Cedar Ridge. Jak schodzisz, to zaraz przy drodze widzisz tablicę z ostrzeżeniem, żeby nie robić tej trasy w jeden dzień, bo co roku tu giną ze zmęczenia ludzie. Bo póki schodzą, to im się wydaje, że jest OK, ale potem jak wchodzą, to już nie mają siły. I w nocy są już przymrozki. I tu
naprawdę jest tak, że jest droga i przepaść. Spore odcinki idziesz wąską ścieżką na skraju takiej przepaści. W nocy nie masz szans.
Robię zdjęcie i ruszam.
Krajobrazy zmieniają się jak kolorowe szkiełka w kalejdoskopie. Co chwilę nowy widok. Jeden zakos, załom, a za załomem wynurza się nowy widok i kolejny nowy widok i kolejny. Wychodzę zza zakrętu, a naprzeciw mnie taka ściana skał, żółtych, pomarańczowych, czerwonych. Wapienie, które powstawały w morzu i piaskowce, na powierzchni. Morze ustępowało, ląd się wypiętrzał. I ty to tutaj widzisz, warstwa po warstwie. Każda ma trochę inny kolor. I orły, które latają na górze.
Idę i nie wiem, jak daleko dam radę. Nie wiem, co mnie czeka.
Idę i wyraźnie czuję, że z jednej strony wypełnia mnie to całe szczęście, a z drugiej strony grzechocze ta moja pustka. Moje poobrywane tapety. Ten kurz i brud z tej Moniki, która była wcześniej.
I nagle to się wszystko zaczyna osypywać, wygładzać, pęknięcia zaczynają znikać. Czuję, że zaczyna być pięknie, że zaczyna być dobrze, że coś się zaczyna we mnie wypełniać. Szkoda tylko, że nie mam chusteczki. A tutaj po prostu kapie z nosa. W dodatku gorąco, kurz.
I nagle patrzę na to z innej perspektywy. Jakby Wielki Kanion dał mi lupę i powiedział:
– Popatrz na to, jak ja, z dystansu.
Widzisz? Tak to się zaczęło… I ciągle jeszcze w drodze… czas teraz wziąć pod lupę miłość…
No to do roboty!
A może zaprosisz w tę podróż po spełnione marzenia, Twoich bliskich?
👇👇👇
https://fabrykaopowiesci.pl/zaufaj
PS.
Bardzo dziękuję za cudowne maile, modlitwy, dobre słowa i Wasze poruszające opowieści. Szczególnie: Agnieszce J., Alicji K., Ani P., Dorocie M., Maciejowi W., Magdalenie Sz., Markowi G., Pauli K. i jej tacie, Renacie Cz., Uli S-S.