Jeszcze więcej dobra!


Monika Górska | 9 maja 2019

Złe nie śpi, natomiast dobre zasypia bardzo często, mawiał Stefan Kisielewski. 

A my je razem budzimy! Mamy do tego trzy specjalne budziki.

StoryListening, StoryTelling i StoryDoing.

I tak — dzięki temu, że tak wielu z Was, z dobrocią postawiło na StoryDoing, Odysejowa drużyna mojego syna Tymoteusza jest już o cztery tysiące złotych bliżej do wylotu do USA na Mistrzostwa świata w Kreatywności. Tak mi się ciepło robi na sercu, kiedy wspieracie moje dziecko 🙂 Dziękuję za każdą złotówkę, która pomoże im rozwinąć skrzydła w USA. 

I prosiłabym o jeszcze, bo nadal sporo im brakuje, gdyby nie prośba Anety. Po prostu nie mogłam jej odmówić.

Aneta to dopiero gigant. W pełnym rozkwicie swojej kariery nagle zrozumiała, że do tej pory nagromadziła już tak dużo – doświadczeń, relacji, zrozumienia, że teraz to wszystko co wie, umie i ma chce oddać tym, którzy nie wiedzą, nie umieją, i nie mają. Jeszcze. 

A wszystko zaczęło się od marzeń tych dwojga…

Jurek i Ela

Duet szalonych marzycieli. Ona radosna blondynka – czarodziejka słowa, on elegancki pan w teatralnym cylindrze z piosenką na każdą okazję. Otoczeni przez dzieci, które zawsze ich fascynowały. Były dla nich diamentem do oszlifowania. To dzięki nim kiedyś się poznali. 

Żyli w miarę szczęśliwie. Realizowali się w pracy i pewnie byłoby tak do dzisiaj, gdyby nie przełom 1989 r. i… to marzenie. 

Ale to była walka z wiatrakami. Wypytywali w urzędach, lecz skostniała biurokracja rodem z PRL-u nie była jeszcze gotowa na takie rozwiązania. W Europie patrzono na sprawę mniej konserwatywnie. 

Postanowili sprawdzić, czy to, czego nie mogą osiągnąć tutaj, można zrealizować tam.

Bo warto marzyć.

Wyjechali szukać.

I w końcu ją wypatrzyli. Była dzieckiem niechcianym, bo Holendrzy mieli młodsze i piękniejsze. Zakochali się w niej od pierwszego wejrzenia. Gdyby nie oni, zostałaby tam bez pomocy i jej historia nie byłaby tak kolorowa. 

Wiedzieli już, że jej nie zostawią. To było ich dziecko, to wymarzone. Zrobią wszystko, by ściągnąć ją do Polski. Już nie są Don Kichotami – szaleńcami walczącymi z wiatrakami. To dzieje się naprawdę. 

Mają precyzyjnie opracowany plan. Realizują go punkt po punkcie. 

Ale każdy błąd może być problemem.

Kolejny wyjazd. 

Przyjaciele w kraju pracują na bieżąco nad pojawiającymi się kłopotami. Tu działa sztab specjalistów. 

Po miesiącu przygotowań – powrót i najtrudniejszy moment – granica. 

Nikt nie robił tego przed nimi. To precedens. Trudno przewidzieć reakcję celników, ale są przygotowani. Prawnicy na gorącej linii. 

Podjeżdżają do budki granicznej. Celnicy totalnie zszokowani sytuacją. 

– Co to jest? 

Chcą być życzliwi, ale przepisy. 

Papiery niby są, ale jak przepuścić, skoro nie ma takiego przypadku w celnych paragrafach? 

Telefony się grzeją. Urzędnicy główkują. 

– Jeszcze pismo z ważną pieczątką potrzebne – tłumaczą. 

Telefon i załatwiają papier z „lewą” pieczątką. Idzie faksem i celnicy usatysfakcjonowani. 

Przekraczają granicę. Kamień z serca. 

Przewieźli ją w kawałkach – 18 tirów z rozebranym budynkiem holenderskiej szkoły.

Załatwiają jej zameldowanie. 

Miejsce w pięknym parku. Holenderka zaczyna życie na nowo. 

Jest tu szczęśliwa. Ma przyjaciół, dzieci ją kochają. Wszyscy się dziwią, że taka inna, ale po bliższym poznaniu są nią zauroczeni. 

Teraz jest Poznanianką, ale dla przyjaciół zawsze będzie ukochaną Holenderką i będą z nią na dobre i na złe.

Nazwali ją Łejery

Stoi to dziecko na Cytadeli — niechciana, „przemycona” szkoła i marzą w niej dzieci…
bo warto marzyć. 

Za każdym razem, kiedy czytam tę opowieść naszego studenta MSSB, Piotra Czekały, głos mi się łamie i łzy stają w oczach.

Do tej szkoły chodziły kiedyś dzieci Anety. A także mój syn i prawie cała Odysejowa drużyna.

Tu nie tylko się myśli, tworzy i marzy, ale te marzenia się spełnia.

I, co jeszcze ważniejsze, pomaga się spełniać je innym.

Tym, którym wojna zabiła marzenia.

Dlatego właśnie powstała fundacja Wayair czyli Fundacja u Łejerów, która już nie tyle adoptuje ale od roku buduje nową szkołę w Ulyankulu, w Tanzanii na terenie jednego z pierwszych obozów dla uchodźców na świecie. Dziś stał się 40-tysięcznym miastem. Jest w nim tylko jedna szkoła, a klasy mają po 300 uczniów! 

W nowej szkole marzycielka Ela nie czeka, aż budowa zostanie skończona. Prowadzi zajęcia wg swojego autorskiego programu — gdzie, podobnie jak kiedyś u nas, teatr pomaga żyć. Więcej — PRZEŻYĆ — traumy, niewyobrażalne dla nas, które burundzkie dzieci niosą ze sobą w dorosłość.

Teraz budowa stanęła – pieniądze z MSZ, które cudem załatwiła Aneta na budowę, się skończyły. Brakuje jeszcze czterech klas, dachu i potężnego zbiornika na deszczówkę.

Piszę ten list do Ciebie, bo chcę Cię poprosić o jeszcze więcej dobra. Do końca zbiórki na Polak potrafi pozostały już tylko ostatnie dni. Są już pieniądze na jedną klasę, ale nadal brakuje na trzy dalsze. 

Ludzie, którzy oddali tym dzieciom swój, czas, serce, pieniądze, ręce i siły są wyjątkowi. Znam ich i ufam bezgranicznie. 

I sama, jak tylko skończę pisać ten post, zrobię wpłatę.

Bo wiem, że każda złotówka zostanie przemieniona w kawałek dobra. 

Dla tych dzieci. I dla nas. 

Żeby dobro w nas nie zaspało.

Obudźmy je razem: 
https://polakpotrafi.pl/projekt/u-lejerow-w-afryce?fbclid=IwAR1JiSdTaJims98N_A0VrOwbivvNGQkIat57PSEWMxCF_32Bzf1I5Ub9HLw


Dołącz do dyskusji: