Jeśli ktoś Ci powie, że cudów nie ma, to mu nie wierz.
Monika Górska | 1 lutego 2024
A napisałaś z ogonkiem? – pyta mnie znajomy, kiedy opowiadam mu, co właśnie zrobiłam.
– Z jakim ogonkiem? Nie bardzo rozumiem, o co mu chodzi. Potrzebuję okrągłe 50 tysięcy.
Jest wrzesień 2023. Od kilku miesięcy niebezpiecznie zbliżam się do ściany. Po opłaceniu wszystkich kosztów nie starcza dla mnie na pensję. A ja, zamiast szkolić i prowadzić w firmach duże projekty mentoringowe, siedzę przy komputerze i stukaniem w klawiaturę wywołuję słowa. Czasem płyną, niosąc mnie jak wartka rzeka, a czasem wydają mi się miałkie jak ten piasek, który przesypuje się przez palce. Czasem się boję, że zaprowadzą donikąd. Że bezsilne. Nie poderwą niczyjej duszy do lotu. Wtedy tak trudno jest mi zasnąć.
Wiem jednak jedno. Nie mogę ich nie pisać. Choć cena robi się coraz większa.
Tyle już prosiłam, przekonywałam, żebrałam, namawiałam, czekałam. Wstyd, odmowa, uniki mają taki palący, gorzki smak. Na szczęście kilkoro niezwykłych ludzi postanawia mi zaufać i przekazywać swoje cegiełki. I tak wielu się modli. To grzeje serce, choć to ciągle jeszcze wierzchołek góry lodowej. A ja już po prostu nie mam siły dalej…
Przychodzi ten dzień, kiedy na koncie firmowym mam 300 zł i kilkanaście tysięcy debetu na koncie osobistym. Od pięciu lat zaprawiam się w ufaniu i puszczaniu, ale tak źle jeszcze nie było. A może to naiwność? Albo życzeniowe myślenie?
I wtedy robię coś, o co sama bym siebie nie podejrzewała. Wiedziona jakimś szalonym impulsem, postanawiam do Niego napisać. I to do człowieka, który według Wikipedii zmarł jakieś 2000 lat temu!!! Jeśli on mi nie pomoże, to nikt mi nie pomoże. A przynajmniej będzie miał to na piśmie.
Jest 7 listopada. Właśnie rusza przedsprzedaż książki. Drukuję z Outlooka kartkę z kalendarzem. Po jednej na listopad i grudzień. Każdy dzień to jeden mały prostokąt z datą.
Na samej górze piszę do niego niebieskim pisakiem. Tak krótko, po męsku.
Święty Józefie pomóż!!! 50 tysięcy na druk I i II tomu.
Pod spodem drukowanymi: ZAUFAJ I PUŚĆ. Żeby nie miał wątpliwości. I zakreślona kołkiem data: 6 grudnia. Premiera książki.
Z niepodobną do mnie pieczołowitością buchaltera, każdego dnia zapisuję w kolejnych kratkach na niebiesko wszystkie cyferki, które pojawiają się w panelu sprzedaży książki.
Czasem to tylko 59 zł, gdy ktoś zamawia jedną książkę. Często pojawiają się nawet cztery cyferki. A we mnie rośnie nadzieja. Wygląda na to, że ludzie naprawdę chcą czytać trylogię Zaufania… Czuję, jakby ktoś mnie gładził po policzku.
Co kilka dni odejmuję od tych 50 tysięcy to, co się już uzbierało, i patrzę, ile jeszcze brakuje.
Mijają kolejne dni. Żadna kratka nie zostaje pusta.
Ja, kiedyś taka niepewna i nieśmiała, tym razem nie dopuszczam już do siebie żadnych wątpliwości. Wiem, że św. Józef mi pomoże. Dosłownie czuję mocny uścisk jego ramion, jakby mi mówił:
– Nic się nie bój, Moniko. Jestem! Zadbam o Ciebie.
Przychodzi 5 grudnia. Ostatni dzień. Dziś mają już wysyłać z drukarni książkę… Brakuje jeszcze 7 024 zł. Kwota pokaźna.
Uruchamiamy Mikołajkową sprzedaż kursów storytellingowych. Może coś jeszcze dozbieramy.
Robię wszystko, żeby nie dopuścić do siebie zwątpienia, ale na logikę rzecz biorąc, no… szanse są nikłe.
Wieczorem 6 grudnia siadam do komputera. Podliczam niebieskie cyferki. Liczę kilka razy. I oczom nie wierzę.
Jest!! Cała kwota! Św. Józef naprawdę pomógł! Mimo że nigdy nie miałam do niego jakiegoś szczególnego nabożeństwa. I nawet nie mam jego figurki albo obrazka. Dopiero w „Zaufaj i puść” napisałam kilka ciepłych słów o nim. Ale co Mu tam po moich słowach.
On jest po prostu… dobry. I troszczy się. Taki mężczyzna, co nie szuka swego. Zalewa mnie fala wzruszenia…
Niebieskie cyferki radośnie tańczą na papierze. Sprawdzam moje konto. I nagle zimna strużka ścieka mi po plecach. Na kartkach z kalendarza – Eldorado. Ale w banku te kwoty są zupełnie inne. No tak… przecież firma ma swoje stałe koszty, które na bieżąco zjadają to, co wpływa… Liczę na nowo.
I wtedy postanowiłam dopisać ogonek. Żeby choć jeszcze 3750 zł. Już chyba wiem, o co chodzi z tym ogonkiem. Św. Józef jest konkretnym facetem. I trzeba mu konkretnie powiedzieć, czego się potrzebuje. I to po tej końcówce można poznać, że to on właśnie pomógł. Bo kwota jest dokładnie taka, o jaką się prosiło.
Trochę mi głupio wobec św. Józefa, że zmieniam stawkę i go znowu nagabuję, ale co mam zrobić? Trudno. Dopiszę. I poczekam cierpliwie. Tak na wszelki wypadek. Nawet jeśli już by mnie dalej nie miał wspierać. Moja wdzięczność i tak się nie zmieni.
Trzy dni później, w sobotę, sprawdzam rachunki. Są cztery niebieskie cyferki. Kwota się jednak nie zgadza!
Przybyło dokładnie 3780. Józef dorzucił jeszcze 30 złotych!
Jakbym zobaczyła jego figlarny uśmiech i rękę, którą wysuwa do mnie zza pleców z piękną, czerwoną różą. On to potrafi… 🙂
To, co zaledwie przed miesiącem wydawało się marzeniem, eksperymentem, modlitwą, nagle się dzieje tuż przed moim oczami. Ciężary, które samotnie dźwigałam przez ostatnich kilka miesięcy, zniknęły. Ot tak. W moim sercu robi się tak radośnie i lekko.
Wejdę w nowy rok bez długów!
A tymczasem z mojego konta zaczynają znikać nagle pieniądze. Najpierw 3000 zł. Tyle kosztuje roczna subskrypcja za platformę mailingową, dzięki której co wtorek możesz otrzymać ode mnie list. Potem roczna opłata za platformę z kursami i Vimeo Premium, gdzie mamy wszystkie storytellingowe lekcje video, podatki za książki, koszty obsługi wysyłek… No i Święta idą. A tu znowu brakuje prawie dziesięciu tysięcy!
Już nawet nie robię kolejnego aneksu i nie wypisuję nowych kwot. Po prostu totalnie oddaję się Józefowi. Nie zamierzam w ogóle się tym już martwić. Wiem, że mi pomoże. Że mnie z tym samej nie zostawi. Prawdziwy opiekun. Nawet nie sądziłam, że jeszcze będzie mi dane w życiu tego kiedyś doświadczyć.
Ufam mu i puszczam. I nagle, tuż przed Świętami, przychodzą dwa maile, jeden po drugim, z propozycją szkoleń. Płatne niemal od ręki. Tyle, ile brakowało.
A ja… cóż… po prostu czuję się rozpieszczona! I z tak wielką radością mogę Ci to wreszcie napisać. Właśnie wczoraj przelałam drukarni całą kwotę za druk książek. I wypłaciłam sobie wreszcie znowu pensję.
I to jeszcze nie koniec… Podobno mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. A Józef… wcale nie skończył! Nie dość, że daje to, o co się go prosi, to jeszcze dotrzymuje słowa. Nawet… jeśli go nie dał! On to ma klasę!
Książka cały czas się sprzedaje! Od 7 listopada nie było dnia, by ktoś jej nie kupił. A najczęściej są zamawiane oba tomy naraz. I w magazynie zostało już mniej niż sto ostatnich egzemplarzy dodruku ZAUFAJ. I niecała 1/4 nakładu ZAUFAJ I PUŚĆ. A ja, mimo braku sił na promocję, nie mam już w ogóle stresu. Czuję się tak zaopiekowana, że nawet chorowanie jest teraz luksusem, na który w pełni mogę sobie pozwolić.
Te kartki z kalendarza, wypełnione niebieskimi cyferkami cieszą oczy i serce. Ale najbardziej spełniona czuję się, kiedy słyszę, że wystukane kiedyś na klawiaturze słowa, zadomawiają się w czyimś sercu i duszy. Że stawiają ważne pytania i kreślą nowe ścieżki na mapie nadziei. I – jak czasem z ogromnym wzruszeniem czytam – pomagają komuś przespać burzę i chodzić po wodzie.
No i jak tu nie uwielbiać Józefa!
Teraz mam wrażenie, że znamy się już dużo lepiej. Jak zawsze, kiedy za słowami idą czyny. A to, co pisałam o nim z serca w „Zaufaj i puść”, nabiera nowego znaczenia…
PS. Podzieliłam się dziś z Tobą moją historią, ale podobnych i to jeszcze bardziej spektakularnych historii jest tyle, ile gwiazd na niebie. Niektóre z nich znajdziesz w pięknym filmie: „Opiekun” w reż. Dariusza Reguckiego albo na stronach Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Poszukaj tej o kocie i mleku.
Czy są prawdziwe? Na to wygląda. Czy sprawdzą się u Ciebie? A co Ci szkodzi spróbować? I też napisać list do Józefa. Polecony 🙂
No bo pomyśl, czy Jezus może odmówić swojemu ziemskiemu tacie, kiedy go o coś prosi?