Jaki był Twój najpiękniejszy prezent?


Monika Górska | 6 maja 2021

Jaki jest najpiękniejszy prezent imieninowy, który ktoś kiedyś Ci podarował?

Ja swój dostałam 4 maja, siedem lat temu. 

Tamtego roku towarzyszyłam mojej mamie, która odchodziła. Wiedziałam, że to się dzieje. Wyobrażałam sobie, że idzie w dół, lawendowym wzgórzem, coraz słabsza, lżejsza, coraz bardziej nieobecna…

Nazywałam ją „mamą kolekcjonerką”, bo przez dwadzieścia kilka lat zgromadziła w swoim ciele cztery różne nowotwory i cztery przerzuty. Jeden z ostatnich – do płuc. I nawet, kiedy całkiem dobrze sobie radziła, to jednak zawsze z tyłu głowy gdzieś była taka myśl, że to jest wyrok z zawieszeniem.

Ale moja mama była człowiekiem wielkiej wiary.

Pamiętam moje zaskoczenie, kiedy zadała mi kiedyś pytanie, to samo, które zawsze na końcu rozmowy zadaję wszystkim bohaterom moich filmów dokumentalnych.

– Wiesz Moniko, co jest w życiu najważniejsze?

– Najważniejsze w życiu jest… życie.

Tak bardzo chciała żyć! A jednocześnie totalnie zawierzała swoje życie Bożej opatrzności.

– Co ma być, to będzie! Jak Pan Bóg mnie zawoła, to odejdę.

Moim marzeniem było, tylko żeby za to swoje bardzo ciężkie życie, kiedy jej czas kiedyś przyjdzie, mama miała chociaż lekką śmierć. Żeby… żeby miała piękną śmierć.

Mama była bardzo dobrym człowiekiem. I uczciwym jak kryształ. Miała dwa fakultety i dwie specjalizacje. Była chirurgiem ortopedą, a przed swoim wypadkiem na nartach lekkoatletką, wielokrotną medalistką w biegach.

To była kobieta, która wiedziała, czego chce. Mówiła zawsze to, co myśli, czy komuś się to podobało, czy nie. Bo uważała, że tak trzeba. Jej mottem były słowa ze św. Mateusza: Niech mowa będzie „Tak, tak; nie, nie”, a co nadto jest, od złego jest.

Całe życie pomagała innym. Nawet na samym końcu życia, już w hospicjum, mówiła słabym głosem: “A może będę mogła jeszcze tam komuś pomóc?”

Przekomarzałyśmy się czasem i mówiłam jej:

– Oj, mamo, ze świętymi tak trudno jest żyć.

– Oj, tak, podobnie, jak z geniuszami – odpowiadała mi ona.

To jest takie trudne widzieć człowieka, którego kochasz i który gaśnie, a z drugiej strony też nie poddaje się i walczy…

Mama była z natury cholerykiem. Mówiła dużo i głośno, szybko wybuchała, bardzo żywiołowo reagowała i nie było za wiele spokoju w naszym domu.

Nieraz i ona, i ja, i mój syn, Tymek mieliśmy siebie serdecznie dość.

Ale kiedy moja mama odchodziła, zrozumiałam, że nawet do najbardziej burzliwej, najbardziej dramatycznej historii, choćby nie wiem jak najeżonej przeciwnikami, przeszkodami i konfliktami, można napisać nowe zakończenie.

I nawet jeżeli ono nie przekreśli tego, co było wcześniej, to w tym zakończeniu wszystko się może wypełnić i dopełnić. Jeśli zdążysz – bo tego nigdy nie wiesz.

Ja dostałam w prezencie trzy dni.

Po raz pierwszy doświadczyłam wtedy, czym jest zagięcie czasoprzestrzeni. Zewnętrzny świat w ogóle przestał istnieć. Liczyło się tylko tu i teraz.

W tych trzech dniach wydarzyło się wszystko najważniejsze, o czym marzyłam, żeby się wydarzyło przez całe życie. Usłyszałam tyle razy od mamy, że mnie kocha, ile nigdy w życiu nie usłyszałam.

W pewnym momencie mama się podniosła, dając mi znak, że chce, żebym ją przytuliła. I tak byłyśmy przez półtorej godziny w uścisku.

A mama się nigdy do mnie nie przytulała. Może dlatego, że miała tego raka, więc uważała, żeby się przypadkiem nie zarazić jakimiś chorobami, bo odporność wtedy bardzo spada.

Przytuliła się do mnie i nagle oderwała głowę ode mnie i patrzyła na mnie, patrzyła mi prosto w oczy.

Jak już dawno tak nie patrzyła. W czasie ostatnich miesięcy miała głowę spuszczoną, jak Jezus na krzyżu.  Tak, jakby człowiek, gdy śmierć się zbliża, zaczynał się kurczyć jakby do środka, zamykać w sobie. Jakby wracał do tego embrionalnego stanu, z dnia swoich narodzin.

Śmierć. Powtórne narodzenie.

Patrzyłyśmy na siebie. Uśmiechałam się do niej, starając się przekazać jej na drogę całą moją miłość i spokój, i to, że idzie w objęcia jeszcze większej miłości. Później psycholożka Kasia tak pięknie to nazwała: “Wasze dusze rozmawiały ze sobą”.

To tak trwało i trwało, i trwało. Wreszcie odłożyłam mamę na poduszkę i mówię:

– Mamo, przebaczam ci. Przebaczam ci wszystko, wszystkie twoje wredne zachowania, wszystkie nieporozumienia, wszystko, co między nami nie działało. I proszę cię, przebacz mi też wszystkie moje wredne zachowania. Wszystko, o co miałaś do mnie pretensje.

Wcześniej często nie umiałyśmy się dogadać, ale wtedy czułam taki spokój, taką harmonię. Nagle wszystko się rozjaśniło.

To był już moment agonii. Gromnica się paliła przez całą noc. Wszystkie modlitwy zostały zmówione, z tą powtarzaną do św. Jana Pawła II o łaskę uzdrowienia. Jeśli taka Twoja wola, Panie.

Kilka minut potem przyszła lekarka, przez wiele lat prawa ręka założyciela hospicjum, profesora Łuczaka i moja serdeczna koleżanka z klasy, Ola. Pochyliła się nad moją mamą, popatrzyła i mówi:

– Ale wiesz, co? Twoja mama całkiem dobrze wygląda!

Moja mama cofnęła się. Przestała umierać. Jak potężna jest moc przebaczenia…

– Nie myśl, że to będzie trwało. Może będzie tu jeszcze dzień albo kilka dni. Ale na razie twoja mama zawróciła. Zawróciła. Poczuła twoją miłość i pomyślała, że jeszcze trochę chce z tobą pobyć.

Przychodzili na drugą zmianę wolontariusze, którzy byli poprzedniego dnia i się nie mogli nadziwić, że jeszcze widzą moją mamę. To był taki nasz prywatny cud.

A mama, jak to mama, zaczęła mną komenderować, więc już w ogóle poczułam, że wraca do sił!

I jeszcze cały ten dzień i całą noc, i cały kolejny dzień mama była ze mną. Następnego dnia, 4 maja, były moje imieniny. I mama w nocy dostała trochę morfiny, żeby spokojniej spać. Ale potem nie dostawała już więcej żadnych środków. Tak delikatnie spała. Jeszcze była na mszy świętej. Zawieźliśmy ją na łóżku i modliliśmy się przy niej.

A potem w pokoju była taka cisza, pachniało konwaliami… Siedziałam przy niej. Wdech i wydech. Mama miała zupełnie spokojną twarz, choć oddech był płytki…

Aż przyszła 20.45…

Pielęgniarka powiedziała mi: cały czas mów do mamy, bo ona słyszy. Słuch to jest ostatni zmysł, który się wyłącza w człowieku. Po prostu mów, opowiadaj jej wszystko, o twoich planach, o Tymku…

Trzymałam moją mamę za rękę i opowiadałam…

I nagle zadzwonił telefon. Lekarka Ola mówi mi:

– Monika, powiedz mamie, że może odejść.

– Olu, ale ja już mamie powiedziałam wczoraj, że może odejść kiedy tylko zechce…

I w tym momencie spojrzałam na mamę …

I nagle już jej nie było. Mama odeszła.

Mówi się, że śmierć jest taka, jak życie człowieka. I myślę, że jeżeli można powiedzieć o śmierci, że jest piękna, to mama miała piękną śmierć. Spokojną. Bez bólu. A mogło być przecież zupełnie inaczej…

I była taka piękna. Mówi się, że ktoś jest rozanielony. Moja mama już w sekundę po śmierci miała anielską twarz. Której nie miała długo, długo wcześniej, bo już była taka zmęczona, cierpiąca. Moje marzenie i modlitwy zostały wysłuchane. Za dobre życie dobra śmierć.

Zawołałam pielęgniarki. One nie mogły uwierzyć, że to się już stało. Mówię do nich:

– A dzisiaj są moje imieniny.

A one na to:

– Twoja mama podarowała Ci nockę na imieniny.

A ja myślę, że mama mi podarowała ten cały dzień i całą kolejną noc. Żebyśmy mogły być ze sobą. Żebyśmy mogły jeszcze na koniec doświadczyć tej miłości, której na co dzień tak czasami ciężko nam było doświadczyć.

Ale najpiękniejszy dar, który dostałam od mojej Mamy, to wiara. Wiara w Miłość, która nas stworzyła.  

Tę Miłość odczytuję w każdym napotkanym przeze mnie człowieku. To budzi we mnie tak ogromną czułość i zachwyt dla Piękna i Dobra, które Boski Scenarzysta wpisał w historię każdego z nas.

Dziękuję Ci Mamo, że nauczyłaś mnie tak patrzeć, żeby to widzieć.

A jaki jest najpiękniejszy prezent, który Tobie podarowała Twoja Mama?


Dołącz do dyskusji: