Jak czytasz to, co jest Ci pisane?


Monika Górska | 9 grudnia 2021

Zanim z góry Oliwnej zejdziemy na dół i przez bramę św. Szczepana, zwaną tu Lion’s Gate wejdziemy na Stare Miasto, chcę Ci tylko powiedzieć, jakie to szczęście, że mogę dziś do Ciebie pisać ten list.

Dokładnie rok temu złapał mnie COVID. I trzymał pod butem mocno, aż do końca roku.

To był niekończący się storykaszling… a moje łóżko dosłownie nie chciało mnie puścić ani na krok.

A jednak, podobnie jak pamiętnego lutowego południa, 11 lat wcześniej, dostałam kolejną szansę, by żyć. A wiesz, co w życiu jest najważniejsze, prawda?

Może dlatego czuję się taka wdzięczna i tak zachwycam się życiem i ludźmi, których spotykam. Jaką ja jestem szczęściarą! No pomyśl, przecież to wszystko mogło się w ogóle już nie wydarzyć…

I nie spotykalibyśmy się tutaj co tydzień…

To co? Ruszamy dalej?

Jasne, ostre światło zaczynało pomału przygasać, delikatne pomarańczowe błyski zwiastują bliski zachód słońca. – O której rano otwierają Bazylikę Grobu? – pytam przewodniczki grupy, do której się dołączyłam. Za nic nie pójdę tam teraz. Nie chcę tego miejsca po prostu zobaczyć.

Chcę się tam modlić. Ale jak mam się modlić wśród niekończących się tłumów ludzi? 

Niezbyt ranny ze mnie ptaszek, ale to teraz nie ma znaczenia. Pójdę tam jutro o świcie, kiedy będą otwierać kościół. Na pewno będzie więcej ciszy…

Sympatyczna przewodniczka mówi mi: – Teraz otwierają o 4.30, ale jutro niedziela, to się jeszcze upewnię. Dzwoni do kogoś i pyta w trochę śpiewnym, a trochę twardym hebrajskim.

Patrzy na mnie i mówi – no niestety jutro otwierają dopiero o 11. 

Nogi się pode mną uginają. To oznacza tylko jedno – od rana będzie się tam ustawiać gigantyczna kolejka! A po otwarciu tłumy będą jeszcze większe, niż zazwyczaj. A w poniedziałek już wracam do Polski, więc jednak to dzisiaj jest moja jedyna szansa. 

Jestem już mocno zmęczona po całym dniu chodzenia po Jerozolimie i chętnie bym też coś zjadła, ale w takiej sytuacji, nawet się nie zastanawiam. Idę tam od razu, może jakimś cudem wieczorem będzie choć trochę mniej ludzi.

Drogowskazy podpowiadają drogę, faktycznie trudno by się tutaj zgubić, nawet mi. Wchodzę do bazyliki Sanctum Sepulchrum. Nazywanej przez jednych bazyliką Grobu Pańskiego, a przez innych kościołem zmartwychwstania.

Trochę się w tym wszystkim gubię, tyle tu kaplic, tyle korytarzy. Wysokie sklepienie, kopuła z okrągłym oknem, przez które wpada światło. A pod nią kamienny kościółek z kolumnami i mnóstwem zwieszających się na srebrnych łańcuchach czerwonych lamp.

I owinięta wokół niego kolejka ludzi. Kościół w kościele. Serce podpowiada mi, gdzie jestem. Przyklękam… No nie, nie ustawię się w tej kolejce. Na razie więc patrzę, chłonę, myśli kotłują się w mojej głowie. Tak bardzo nie chciałabym tu być tylko obserwatorem. Ale nie potrafię się wyciszyć. Wokół tłumy klęczących, stojących, przepychających się ludzi. Idę dalej. Nagle widzę jakieś strome, kamienne schody w górę. Czyżby Golgota i Grób Pański to były dwa miejsca w tej samej bazylice? 

Zbliża się 20-sta. Pójdę zapytać, kiedy zamykają kościół i poczekam, może wtedy będzie spokojniej. Gdzie tu zakrystia?

Trafiam bez większych problemów. Młody ksiądz, franciszkanin chyba, wygląda na Latynosa. Pytam po angielsku. Nie rozumie. Italiano? Przechodzę na włoski. Otwarty – aperto, to pamiętam, ale jak jest zamknięty? – O której zamykają? Już mam! Chiuso. Quando ora chiude la basilica? 

– Signora, oggi non chiudiamo! Dziś jest otwarta całą noc!

Robi mi się słabo. Jak to? Przecież miała być zamknięta do jutra 11 rano! Przecież dlatego przyszłam tu, mimo zmęczenia, jeszcze dzisiaj. A może coś źle zrozumiałam? Trzy razy jeszcze dopytuję, czy na pewno mogę być w bazylice do rana? Stara się nie okazać zniecierpliwienia, a ja z kolei powściągnąć swój entuzjazm, bo najchętniej bym go wyściskała!

Okazuje się, że we wszystkie noce z soboty na niedzielę w czasie Wielkiego Postu, bazylika jest otwarta. Jak dzisiaj. Dwa tygodnie przed Zmartwychwstaniem. Młody ksiądz zaprasza też na uroczyste śpiewane nieszpory, o 23. Potem, o północy, na Kalwarii będzie msza św.

Nie mogę w to uwierzyć. Nigdy w życiu bym sama sobie tego nie wymyśliła. Normalnie byłabym już o tej porze w hotelu albo jadła gdzieś tu na Starym mieście kolację…

W sumie, to dobry pomysł! Biegnę do hotelu, przegryzam coś na szybko w salonie dla VIP-ów. Jak dobrze, że mam tu dostęp, nie będę tracić czasu na zamawianie w restauracji. Wlewam w siebie dzbanek wody, przebieram w ciepłe ciuchy, otulam wełnianą szmaragdową chustą i wracam do bazyliki. 

Ciągle jeszcze niepewna, czy przypadkiem nie okaże się, że kiedy wrócę, drewniana masywna brama będzie zamknięta…

Wpatruję się w lewy kąt zalanego żółtym światłem dziedzińca. Wydaje mi się, że w łuku bramy widzę ciemniejszy prostokąt.

Prawie biegnę.

Przechodzę przez próg.

A więc jednak tu jestem. Zalewa mnie fala wzruszenia, przemieszana z wdzięcznością. I – gdzieś na dnie – czuję pokój. Jak zawsze, kiedy spełnia się w moim życiu ten właściwy scenariusz.

cdn.

A Ty po czym poznajesz, że to, co w Twoim życiu się dzieje, jest Ci jakoś pisane? 


Dołącz do dyskusji: