Jacy jesteśmy, takie będą czasy?

Monika Górska | 15 maja 2025
Dobrze, że ma uszy, bo by mu się uśmiech zawinął dookoła głowy.
Delikatna przerwa między zębami. Krzaczaste brwi. Wydatny nos. Czarne włosy, kiedyś kędzierzawe. Teraz przyprószone siwizną.
Brązowe, prawie czarne oczy. Kiedy mówi, skupione na rozmówcy. Nie uciekają w bok. Patrzą spokojnie, jakby się niczego nie bały.
Potrafi rozmawiać z ludźmi. Różnymi ludźmi. W różnych językach. Biegle mówi po angielsku, hiszpańsku, włosku, portugalsku i francusku. Radzi sobie z niemieckim i łaciną.
I wie, że w rozmowie najbardziej chodzi o słuchanie. Uważne i ciekawe drugiego.
Witany gromkimi brawami i okrzykami swoją pierwszą audiencję z dziennikarzami i watykanistami zaczął od żartu:
Dziękuję za ciepłe przyjęcie. Mówią, że nie ma wielkiego znaczenia, kiedy klaszczą na początku, ale liczy się to, że na końcu nie zasnęli i nadal mają ochotę klaskać.
Powiedział im, że Pokój zaczyna się od nas, od sposobu, w jaki patrzymy na innych, słuchamy innych, mówimy o innych.
I przypomniał słowa swojego ojca duchowego, św. Augustyna:
Żyjmy dobrze, to i czasy będą dobre. My jesteśmy czasami. Jacy my jesteśmy, takie będą czasy.
I jeszcze: Rozbrójmy słowa, a pomożemy rozbroić świat.
Jakim będzie papieżem Robert Francis Prevost, który kiedy został nominowany kardynałem, powiedział:
Bez wątpienia przyjaźń jest jednym z najwspanialszych darów, jakie Bóg nam dał.
I który, jako papież Leon XIV, został przy swoim biskupim przesłaniu: In Illo uno unum.
W Nim jedni jednością. W Nim jesteśmy jedno.
Czy w NIM będziemy jedno?
Przyszłość pokaże. A z przyszłością jak z marzeniami. Można czekać na ich spełnienie. Albo… je spełniać. Masz moje słowo, że z całej swojej mocy będę szukać tego, co nas łączy. I nie szukać swego. Dasz mi swoje?
Wyobrażam sobie tego młodego chłopaka, który 19 czerwca 1982, w kościele św. Moniki w Rzymie, został uświęcony sakramentem kapłaństwa.
Uświęcony na całe życie. Drugi Chrystus. Św. Jan Vianney mówił swoim parafianom z Ars:
Oh jakże kapłan jest wielki!… Gdyby pojął siebie, umarłby… Sam Bóg jest mu posłuszny: wypowiada dwa słowa, a na jego głos Nasz Pan zstępuje z nieba i zawiera się w małej hostii… On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie.
Brat papieża, John, mówi, że Robert chciał być księdzem od dziecka:
– Uwielbiał bawić się z nami w mszę. I rozdawał wafelki Necco jako komunię.
Kiedyś musiał wyraźnie usłyszeć głos Jezusa.
– Pójdź za mną.
I poszedł.
Tak jak poszło za tym głosem ponad 400 000 katolickich kapłanów na całym świecie.
Wzięli swój krzyż. I poszli.
Mam wielu przyjaciół księży. Na całym świecie. I wielu spotykam, podróżując po parafiach z książkami czy warsztatami kaznodziejstwa. A nasze rozmowy ciągną się nieraz w noc. Czasem trzeba być bardzo zmęczonym, żeby się zdobyć na szczerość.
Z bliska bardziej widać.
Kapłaństwo to krzyż. Ogromny krzyż.
Jasne, wiem, co się mówi o księżach i kościele… o wynaturzeniach, skandalach i grzechach… To są koszmarne historie. Wołają o pomstę do nieba.
A ile we mnie jest wynaturzeń, słabości i grzechu?
Przecież księża nie biorą się z jakieś innej planety “Perefktlandii”. Tylko z naszych rodzin.
Chociaż, nie powiem, to byłoby cudowne! Wreszcie ktoś idealny jak nie ja…
Dopiero od jakiegoś czasu dostrzegam, że tak często bycie księdzem czy bratem w zakonie to nie zaszczyty i splendor, władza, kasa i praca, ale codzienna ofiara.
Żywa ofiara. Z tego, co najcenniejsze:
„Mój czas nie jest moim czasem”
“Chcę być kochany, pożądany, wybrany.”
“Nie mogę się całkowicie oddać.”
“Kobieta, którą kocham, nie będzie moją żoną.”
“Nie będziemy na zawsze jednym ciałem.”
“Nie będę miał dzieci.”
“Nikt po mnie nie zostanie.”
“Będę całe życie samotny.”
“I umrę w samotności.”
…
Tak samo jest z siostrami zakonnymi.
Bóg jedyny wie, jakie cierpienia skrywają welony na ich głowach. I kraty klauzury. Jaka jest cena ofiary, którą składają Mu w swoich złożonych do modlitwy rękach.
Od kilku lat mocno porusza mnie myśl, jak bardzo te wszystkie osoby, które na zawsze poświęciły na zawsze Bogu, potrzebują naszego wsparcia. Naszej czułej modlitwy. I bardzo się za nich modlę.
A tak często w swojej wspólnocie nie mają nikogo. Zwłaszcza te, co wrażliwsze, dusze. Z czasem coraz bardziej bezsilne. Niezrozumiane. Niedocenione. Bo po co rozumieć i doceniać. Przecież wszyscy sługami nieużytecznymi jesteśmy.
Tak jak ich przełożeni, biskupi, współbracia czy współsiostry, którzy sami pospiesznie przekładają codziennie kolejne kartki w opasłych księgach “TO DO”.
A osamotnienie potrafi zabić. Więc i oni czasem zabijają osamotnienie. Na różne sposoby… Te bardziej zdrowe. A czasem nie…
Po sieci krąży ostatnio przesłanie nowego papieża. Rzekome przesłanie, bo nikt nie podał jeszcze wiarygodnego źródła.
Kończy się tak:
Jeśli jesteś załamany, jeśli nie wierzysz… Jeśli masz dość kłamstw…
Przyjdź, mimo wszystko!
Z twoim gniewem, wątpliwościami…
Nikt tutaj nie poprosi Cię o kartę VIP…
Bo ten Kościół, dopóki oddycham, będzie domem dla bezdomnych, wypoczynkiem dla zmęczonych…
Bóg nie potrzebuje żołnierzy…
On potrzebuje braci!
A Ty…
TAK! Ty…
Jesteś jednym z nich.
Chciałabym, żeby to były autentyczne słowa papieża Leona XIV. Ale najbardziej chciałabym, żeby były one adresowane właśnie do jego sióstr i braci w życiu konsekrowanym.
Żeby jako następca św. Piotra, jak on pomógł im, kiedy tak czasem patrzą z lękiem pod nogi i skupiają się na kipieli koniecznych spraw i codziennych obowiązków. Siedem dni w tygodniu. Po 16, a może i więcej, godzin na dobę.
Kiedy z biegiem dni w “Pójdź za Mną” słyszą już tylko: “pójdź”.
I idą, biegną, pędzą.
Aż, czasem bywa i tak, że nie wiedząc kiedy, sami zaczynają tonąć. Niepostrzeżenie ich żar przygasa… tli się ledwo. A czasem wypala…
Kiedyś mój przyjaciel oprowadzał mnie po kuchni swojego warszawskiego klasztoru, gdzie był przeorem. Na moje zachwyty, że tak smacznie i tak różnorodnie uśmiechnął się tylko i powiedział:
– Lepiej dobrze zjeść u siebie, niż żeby musieli szukać po obcych kuchniach.
Papieżu Leonie. Napal znowu, mocno, pod kuchnią Twoich sióstr i braci. W tych, którym przygasa, roznieć na nowo żar. Bo jak mają nas zapalić, skoro sami nie płoną. Dokładaj do ognia cierpliwie i wytrwale.
Aż znowu podniosą głowy i nabiorą ducha. I patrząc z miłością w oczy Jezusowi, przejdą każdy ogień i każde wzburzone wody.
Potrzebujemy ich. Mocnych Duchem. I Świętych. Bo to oni nam niosą w sakramentach Jezusa. A w modlitwach nadzieję.
Papieżu Leonie, siostry zakonne i bracia, kardynałowie, biskupi, księża i świeccy. Matki, ojcowie, samotni, małżeństwa, córki, synowie, bracia, siostry i przyjaciele. “W Nim, jesteśmy jedno”.
Tylko czy tak chcemy?
Dziękuję za piękne maile. Za niesamowitą informację zwrotną o homilii. I tylko mnie swędzi sumienie, że odpowiadam Wam tylko w myślach! Ale spróbuję nadrobić! 🙂 Bardzo doceniam, że i w Waszym biegu znajdujecie czas, by do mnie napisać, czy pomodlić się! Z serca dziękuję: Agnieszce R., Alicji R., Błażejowi R., Celinie T., Dominice K., Elżbiecie G., Ewie U., Gosi S., Józi S., Kasi C., Kindze, Małgorzacie G., Marcie B., Markowi G., Mirosławie O., Natalii P., Pawłowi R., Wacławie W.
Zdjęcie z archiwum serwisu papieskiego i kilka cennych informacji do listu znalazłam m.in. na stronie deon.pl. A zdjęcie obrazu Jezusa Tadeusza Kowala, autorstwa jego syna, Mateusza Kowala, znajdziesz w książce “Zaufaj”.