Im więcej ufasz, tym łatwiej ufać


Monika Górska | 13 lipca 2023

Chcesz przeczytać kolejny fragment książki? Ten, o zaufaniu?

Kiedy staję we wszystkich tych miejscach w Silicon Valley, które tak bardzo chciałam odwiedzić, muszę za każdym razem się uszczypnąć. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jestem. Marzyłam o tym, modliłam się o to, choć ten wyjazd nie spadł mi z nieba. Ciężko na niego pracowałam.

Po raz kolejny przekonałam się, że mogę móc. I mogę nie móc. Ale żeby móc, najpierw potrzeba decyzji. I zrobienia tego pierwszego kroku. A potem następnych. I zaufania, że jeśli jest to zapisane w Najlepszym Scenariuszu na świecie, to będzie mi dane.

A jeśli nawet nie jest zapisane, to zawsze mogę o to poprosić. Jan, Mateusz, Łukasz, Marek wszyscy ewangeliści zgodnie cytują słowa Jezusa:

– Proś, a będzie Ci dane.

– Proś, a otrzymasz.

– Dawaj, a będzie ci dane.

– Wszystko, o co w modlitwie prosisz, dostaniesz, tylko wierz, że otrzymasz.

– Jeżeli we Mnie będziesz trwać, a moje słowa w Tobie, poproś, o cokolwiek chcesz, a to Ci się spełni.

Czy to nie cudowne? To On sam prosi mnie, żebym go prosiła! I żebym Mu w pełni zaufała, że będzie mi dane. Że otrzymam.

Tak pięknie i tak wiele razy mówił o tym Jezus do siostry Faustyny Kowalskiej. Mówił, że to zaufanie jest naczyniem, z którego może czerpać łaskę Jego miłosierdzia. I, że cieszy się, kiedy ludzie proszą, żądają wręcz, o wiele. Tego właśnie Jezus chce najbardziej. Dawać jak najwięcej. Bo Jego hojność nie ma granic.

Staram się sobie to wyobrazić. Gdyby moje zaufanie było takim naczyniem. Jak by wyglądało? Jak misa? Wąski gliniany dzban z długą szyjką? A może taki pękaty, z dwoma uchami po bokach? Jak kubek? Mały garnuszek czy ogromny gar?

Choć może nie zawsze w tym moim naczyniu znajdę dokładnie to, o co proszę. „O ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą”. Sens tego zdania, którym kończy w swojej Ewangelii Mateusz wypowiedź Jezusa, kiedyś mi umykał. Słyszałam tylko, że dostanę.

Teraz odkrywam, że te skromnie schowane dotąd gdzieś, na drugim planie trzy słowa: „To, co dobre”, to klucz do mojej wolności.

Teraz nadal proszę. Czasem błagam. Żądać chyba jeszcze nie potrafię. Ale ciągle marzę. I biorę się do roboty. Wolę współpracować z łaską niż czekać z założonymi rękami, aż mi coś skapnie z nieba.

To gdzie tu zaufanie?

Staram się robić wszystko najlepiej, jak potrafię. A potem puszczam.

Ja, która tak często sobie nie ufam. Zwłaszcza temu, co czuję. Kiedy mój umysł wpada w panikę, bo czuje się jak łódka miotana na falach uczuć, podczas kiedy on potrzebuje stabilnego pokładu faktów i danych. I tak panicznie się boi, że znowu źle wybierze. I znów łódka się wywróci do góry dnem.

Od czasu mojego uzdrowienia na skale Golgoty, powoli uczę się ufności córki. Ukochanej córeczki Taty, która wie: nie jestem sama! Jest nas dwoje. Choć… jakby inaczej policzyć, to co najmniej czworo. No i jeszcze jest przecież Mama.

Ufność to nie bierność. Ufać to znaczy czasem zdecydować, by zatrzymać się na chwilę w miejscu i powiedzieć sobie: zostaw.

A czasem zakasać rękawy i działać. I… puszczać. To znaczy przestać się przejmować, co z tego będzie. I czy w ogóle będzie. Choć odpuścić jest tak trudno. Właściwie, to nawet niemożliwe. Kiedy całe moje dorosłe życie było w taki sposób zaprogramowane, by mieć kontrolę nad sobą i tymi, za których czuję się odpowiedzialna: nad synem, pracownikami, studentami…

A teraz odkrywam, że jedynym sposobem bym potrafiła odpuścić, jest zaufać właśnie. Bez tego – nie mam szans.

Zaufać, to siać, ale nie dłubać co chwilkę w ziemi, żeby sprawdzić, czy coś rośnie. Siać i nie kolorować liści, żeby szybciej przyszła jesień. Siać i zostawić owoce Najlepszemu Scenarzyście Świata. I przyjąć, że być może nigdy nie doczekam plonów. Że moja praca, mój czas, moje pieniądze, moja nadzieja, być może w żaden sposób się nie zwrócą.

A co, jeśli nie?

Prawdopodobnie nie będzie to koniec świata. I nikt od tego raczej nie umrze.

Jakie to daje poczucie ulgi. Wolności. Jak lekko się oddycha, pełną piersią. Takie zaufanie nie jest jednak dane raz na zawsze. Jak pisał mój ulubiony poeta Jerzy Liebert w swoim „Jeźdźcu”: Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę. Podobnie jest z zaufaniem. Każda chwila sprawdza, czy naprawdę ufam. Każdy nowy trud, nowe cierpienie, nowe wyzwanie, nowy człowiek na mojej drodze, to nowy wybór:

– Jezu, ufam! Albo i: Jezu… nie ufam Tobie!…

A czasem mogą przyjść długie godziny, gdzie zaufanie znika nagle jak zdrowie. Można zachorować na grypę zaufania. Kiedy czas nagle przystaje w biegu. Każda doba, każda godzina, każda minuta zdaje się nie mieć końca. Kiedy każdy oddech boli. A myśli robią tyle hałasu, że nie słychać siebie. Cały świat, ludzie dokoła i nawet Bóg wydają się być złodziejem siekier. A ja – ich ofiarą.

Wtedy, zamiast myśleć, zaczynam patrzeć. Uważnie patrzeć pod nogi. Wdech, wydech. Tu i teraz. Aż błyśnie gdzieś na ziemi, w stercie trocin, choć skrawek mojej siekiery. Zawsze w końcu błyśnie. I znowu na nowo nabieram mocy, by zaufać i puścić.

Kiedyś był to żmudny proces. Teraz dzieje się to znacznie szybciej. Im więcej ufam, tym łatwiej mi ufać. I wiem, że jeśli ma to być dla mnie dobre, to będzie mi dane. A jeśli nie, to widocznie nie miało być dobre. I przestaję pisać scenariusze właściwych odpowiedzi Najlepszemu Scenarzyście Świata.

To mi daje taki spokój. Jest, jak jest. Bądź wola Twoja. Tu i teraz. Amen.

I widocznie taka jest wola Najlepszego Scenarzysty na Świecie, bo dosłownie czuję, że tutaj, w Dolinie Krzemowej, dosłownie prowadzi mnie za rękę, od drzwi do drzwi. Biblioteka Uniwersytetu Stanforda, Google, Facebook, Netfilx… Ledwo co pukam, a otwierają się przede mną. Mimo że jeszcze dwa tygodnie wcześniej nie mam bladego pojęcia, czy dokądkolwiek uda mi się wejść do środka.

Boski Scenarzysta ma swoich niezawodnych aktorów, których stawia na mojej drodze. I to przez nich dzieją się te Wielkie Rzeczy. Wystarczy poprosić. Z wiarą. Która czyni cuda.

Cdn.

Chcesz?

A tymczasem dbaj o siebie.


Dołącz do dyskusji: