Czasem wystarczy po prostu Być.


Monika Górska | 7 września 2023

W weekend miałam być na Jamnej, a dziś lub jutro w Przemyślu odebrać akredytację na to poruszające święto człowieczeństwa. Taka szczęśliwa, że mi się udało ją zdobyć. I że będę Ci mogła pięknie opowiedzieć o rodzinie Ulmów. Przyjęli pod swój dach w 1942 roku ośmioro ludzi. Ojca z czterema dorosłymi synami oraz dwie córki i wnuczkę miejscowego sklepikarza. Mimo że te rodziny były pochodzenia żydowskiego, nie zamknęli ich gdzieś na strychu, ale dzielili z nimi codzienne życie.

Nigdy nie ciągnęło mnie do beatyfikacji. Byliśmy z Tymkiem tylko na jednej – kiedy Jan Paweł II i Jan XXIII zostali świętymi. Ta jednak, 10 września na wiejskim stadionie piłkarskim w Markowej koło Łańcuta, wyjątkowo mnie wzrusza. Bo opowiada o świętości, w której kładziemy na szalę życie nie tylko swoje, ale tych, których najbardziej kochamy. W imię miłości bliźniego. Bo poprosili o pomoc. Niepojęta to dla mnie tajemnica.

Po raz pierwszy w historii błogosławioną zostanie nie tylko cała rodzina, ale też dziecko z nazwiskiem, choć bez imienia. Bo jeszcze się nie zdążyło urodzić. Mąż, żona, siedmioro dzieci… Zabici, bo byli dla innych po prostu: ludźmi.

Choroba chciała mi w tym przeszkodzić, ale postanowiłam, że się nie poddam. Ale Najlepszy Scenarzysta Świata zaproponował mi jeszcze inny scenariusz. Z potężnym plot twistem. Jest w tym mistrzem!

Tymczasem w sobotni poranek moje autko jest już zapakowane, a ja właśnie zamykam drzwi od domu. I wtedy dzwoni telefon. Moja przyjaciółka ze smutnymi wieściami.

Niedawno wpadło mi w oczy takie zdanie: Niektórzy ludzie nie są lojalni wobec ciebie. Są lojalni wobec swojej potrzeby ciebie. Kiedy ich potrzeby się zmieniają, zmienia się też ich lojalność.

Podobnie jest z przyjaźnią. Przyjacielem się jest, a nie się bywa. Więc, zamiast redagować teraz III tom w Beskidach i opowiedzieć Ci, jak to było w Markowej, jestem po drugiej stronie Polski, w rodzinnym mieście mojej mamy, Starogardzie Gdańskim.

Tyle miałam zrobić… A czasem nie trzeba nic robić. Wystarczy po prostu być.

Może kto inny ma Ci opowiedzieć o Ulmach… nie ja. To ja opowiem Ci o moim dziadku – Stanisławie. I on mieszkał w tamtych rejonach. I on stracił swoje życie… Tak pięknie nazywali go tamtejsi Żydzi: “Serce Biłgoraju”.

To fragment z II tomu, który już całkiem niedługo zapuka do Twych drzwi 🙂

Kiedyś po kolacji mój tato wyciągnął z jakiejś teczki kilka kartek napisanych na maszynie. Do dziś pamiętam, z jakim wzruszeniem, ale i mocą, przeczytał historię swojego ojca, spisaną przez jego kuzyna, wieloletniego kustosza Muzeum książąt Czartoryskich w Krakowie i ministra kultury, Marka Rostworowskiego.

„Jak się uporać z tym wspomnieniem? – Należało ostrzec Żydów i ryzykować!

Kto, jak ja, sam nie wziął udziału w podobnej sytuacji i nie podjął decyzji – niech lepiej milczy. Są wydarzenia, które chyba do końca życia drążą świadomość – zarazem jaskrawe i ciemne.

Przyjaźnił się z miasteczkowymi Żydami. Uważany za dziwaka, brał udział w ich życiu – świętach, ślubach itp. To nawet dziwne, że oni go przyjmowali, bo raczej nie mieli w zwyczaju zapraszać nie Żydów na takie okazje.

Pewnego dnia, chyba jesienią 1941, zjawił się u nas na „Salwatorze” z walizeczką w ręku. Po obiedzie wyciągnął z niej piękną kapę, haftowaną kolorowymi jedwabiami i złotem i grubo rżniętą kryształową czarę, zapewniając, że to jest święty „Graal”, legendarny kielich użyty przez Chrystusa do ostatniej Wieczerzy.

Narzucił na ramiona kapę, a był ubrany w biały golf, pepitowe bryczesy i eleganckie buty z błyszczącej, brązowej skóry, których cholewy zdobił pod kolanem żółty mankiet. Duży pierścień z gemmą i ostrogi uzupełniały ten trochę dżokejski strój niby rycerza-kapłana. Nie pasowały grube okulary – był krótkowzroczny.

Z zagadkowym uśmiechem oświadczył, że w tym właśnie stroju udaje się na Wawel z ważną i tajemną misją do gubernatora Franka. Moja matka, która słyszała o dziwactwach Stasia, tym razem się przeraziła, pewna, że go zaaresztują. Powiedziała, że nie zgadza się na taki wymarsz z jej domu. Wobec tego poszedł na pobliski cmentarz, tam się samotnie przebrał w cieniu drzew i grobów, i przez cmentarną bramę, kapiący złotem, z rzucającym tęczowe ognie kryształem w ręku, wyruszył na Wawel.

– Wrócił wieczorem. Misja się nie udała, ale Staś nie był speszony, raczej podniecony, a my ucieszeni, że go widzimy. Zaczął opowiadać.

Z „Salwatora” na Wawel jest blisko i nikt mnie nie zaczepił. Oczywiście ludzie trochę się gapili. Zgłosiłem na wartowni, że mam ważną wiadomość dla gubernatora, którą mogę przekazać tylko osobiście. Frank był poza Krakowem i zastępował go Wechter. Wolałbym rozmawiać z Frankiem, ale zgodziłem się na Wechtera, bo drugi raz wejście może się nie udać.

Nie wiem czy dobra niemczyzna, czy raczej wygląd sprawił, że zameldowali mnie telefonicznie. Słyszałem, jak szczegółowo opisywali mój kostium. Po dłuższym czytaniu i rewizji zostałem wpuszczony. Strażnik poprowadził mnie na górę. W przedpokoju zdjąłem kapę i chciałem ją gdzieś powiesić.

– O nie – powiedział strażnik – właśnie o to chodzi. Pan gubernator życzy sobie widzieć pana właśnie w tym stroju.

Wechter przywitał mnie w miarę uprzejmie, ale rozmawiał, stojąc. Boże odpuść, zwracałem się do tego mordercy jak do gentlemana. Pokazałem mu Graala i oświadczyłem, że tę bezcenną relikwię oddam bez zastrzeżeń w zamian za pozwolenie wyprowadzenia Żydów z terenów okupowanych, co jestem w stanie zorganizować.

– Dokąd?

– Być może do Palestyny, może przez Szwajcarię, a może drogą morską, to jest do omówienia. Żydzi, rabini, z którymi jestem w kontakcie, przyjmą każdą realną propozycję.

Zorientowałem się szybko, że Wechter rozmawia ze mną tylko przez ciekawość. Wreszcie oświadczył krótko, że to nie wchodzi w rachubę. Próbowałem mu perswadować, że w ten sposób pozbędą się bez kłopotu Żydów, których nie lubią, a takie rozwiązanie mogłoby mieć decydujący wpływ na opinię narodu niemieckiego w świecie i nawet na dalsze losy wojny. Na co dowiedziałem się, że Fuhrer wie, jak rozwiązać kwestię żydowską, że dalsze losy wojny zależą tylko od niego i że zwycięzców nie interesuje opinia zwyciężonych.

Na pożegnanie postanowiłem się trochę odegrać i powiedziałem żartobliwie:

– Rozumiem, że pan odrzuca tę szansę, ale przyzna pan, że sprawa nie jest błaha, i jak wy Niemcy wyglądacie z waszą kulturą, jeżeli człowiek, który ma tego rodzaju powiernictwo, musi, żeby je przedstawić, zrobić z siebie cudaka, którego wpuszcza się dla zabawy.

Widocznie miał dobry humor i nie chciał się nade mną srożyć, bo powiedział tylko:

– No no, człowieku, radzę ci przestać o tym myśleć – i do strażnika – odprowadzić i wypuścić.”

Nie wiem, jakim cudem mojego dziadka wyprowadzono na ulicę, a nie zastrzelono na miejscu. Może sprawiło to zamiłowanie hitlerowców do mitów rycerskich i legend. Może fantazja i bezkompromisowa odwaga, która tak zaskakuje, że wytrąca czasem wrogom broń z ręki.

A może po prostu uznali go za szaleńca.

Dziadek się nie zraża…

A to dopiero początek historii… resztę opowiem Ci za tydzień…

Dbaj o siebie!

A ja bardzo dziękuję za każde słowo wsparcia: Renacie, Kasi, Jarkowi, Ewie, Monique, Pauli.

PS

Książkę “Zaufaj” kupisz tutaj: http://fabrykaopowiesci.pl/zaufaj

Tu też przeczytasz opinie tych, którzy już ją przeczytali. Zajrzyj, zapraszam 🙂

#Zaufaj #KupJą #PrzeczytajJą


Dołącz do dyskusji: