Czasem największą siłą jest bezradność.


Monika Górska | 3 lipca 2025

„Kiedy jestem w dole, tak łatwo zapomnieć, że najważniejszą rzeczą w tym momencie jest… przestać kopać.

Na brzegu Jeziora Galilejskiego po raz pierwszy w życiu tak świadomie oparłam się lękowi. Nie zawróciłam. Zaufałam, że On mnie uratuje. To dzięki tej decyzji odkryłam, że po drugiej stronie lęku otwiera się wyzwalające poczucie wolności. I spełnianie marzeń. A lęk jest ich największym zabójcą.

Choć każda nowa sytuacja to też kolejny nowy wybór: Ufam i puszczam? Czy nie? A Najlepszy Scenarzysta Świata lubi powtarzać: „Sprawdzam!”. 

Nie sądziłam, że kilka lat później, na innym jeziorze, przyjdzie mi przetestować to w najbardziej dosłowny sposób.

To była piękna, słoneczna środa. Płyniemy po jeziorze Tałty, najgłębszym jeziorze rynnowym na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. 

– Kto idzie się kąpać?

Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Nie ma nic przyjemniejszego niż takie pływanie na środku jeziora, w ślad za płynącym jachtem. Szybko przebieram się w strój. Kiedy wracam na pokład, słońce schowane już za chmurami. Zaczyna kropić. Waham się, ale przecież nie jestem z cukru, więc się nie roztopię. A w wodzie tak przyjemnie. Tylko ta prawa ręka znowu taka słaba, boli od tygodnia, więc z pływaniem to teraz duże wyzwanie. Ale Górscy się przecież nie poddają.

Skaczę do wody. Do jachtu jest przywiązana niebieska lina z pętlą na końcu, żeby się przytrzymać, jeśli sił nie starczy, kiedy jacht nabierze nagle prędkości. Pływam dobrze, w podstawówce startowałam w zawodach, więc jestem spokojna. Próbuję nadążyć za jachtem, ale ręka przeszkadza. Może na plecach będzie lepiej.

Nadal nie. Jestem już w połowie liny, kiedy nagle żagle się wydymają, a jacht błyskawicznie nabiera prędkości. Nie ma szans, żebym płynęła sama. Trzymam się kurczowo liny, ale robi się coraz większa fala. Spieniona woda zalewa mi co chwilę twarz. Krztuszę się wodą. Próbuję na plecach. To samo. Brakuje mi powietrza. Na pokładzie załoga zajęta żaglami. Nikt nie patrzy w moją stronę. Lina, która miała mnie ubezpieczać, teraz ciągnie mnie w toń. 

Jeszcze chwila i zacznę się topić. Lekki skurcz paniki podchodzi mi do gardła. Co teraz? Wołać o pomoc? Nie chcę narobić im kłopotów. Póki mogę, zawsze walczę sama. Ale nie daję już rady. Oby tylko jakaś motorówka, których tu pełno, nie wybrała teraz akurat tej trasy. Bo będzie po mnie.

– Radek! Puściłam się! – krzyczę resztkami sił.

Boję się, że mnie nie usłyszą, bo jacht pruje fale, w mgnieniu oka oddalając się ode mnie. 

Usłyszeli. Robią pętelkę, próbując do mnie podpłynąć. Po przeszkoleniu na morzu wiem już, co robić, kiedy jest człowiek za burtą, ale zupełnie nie wiem, kiedy to ja sama jestem tym człowiekiem. Boję się, że pędzące prosto na mnie sześć ton  jachtu zmiażdży mnie, więc uciekam w bok.

– Płyń do nas! – krzyczą, obracając się jeszcze raz. – Łap linę!

Nie wiem, jak to się dzieje, ale teraz, kiedy już ją puściłam, nagle w mojej głowie wszystko się uspokaja. A może puścić to nie jest oznaka słabości, ale właśnie siły? Panika się cofa, zanim jeszcze na dobre zajęła moją głowę. Może ktoś się właśnie za mnie modli? Wszystkie siły koncentruję na tym, co teraz muszę zrobić, a nie na lęku, co się zaraz może wydarzyć. Kilka mocnych ruchów ramionami i nawet nie potrzebuję liny. Już jestem przy drabince na rufie.

Wchodzę na pokład jeszcze w lekkim dygocie, ale szczęś­liwa. 

Nie dałam się lękowi, jak tyle razy wcześniej w moim życiu bywało. Pływam długie dystanse, ale gdybym wpuściła do głowy panikę, mogłoby mnie już tutaj nie być. Puściłam asekurującą mnie linę, kiedy zrozumiałam, że o własnych siłach nie dam już rady. 

I paradoksalnie, chyba po raz pierwszy w życiu w tak dramatycznej sytuacji naprawdę poczułam się wolna. Nadal robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby płynąć, żeby się uratować. Ale nagle zrozumiałam, że nie muszę wszystkiego sama! 

Jeśli tylko zaufam, że przecież sama nie jestem.

Bo Kapitan mnie widzi i na pewno uratuje… Trzeba tylko Go zawołać.

Kapitan dał mi też rozum. I następnym razem będę bardziej uważna i ostrożna. Ale już wiem, jak to jest puścić. Jak to jest poczuć się nagle bezsilna. I jaką siłę daje wtedy zaufanie. I chyba bardziej już rozumiem św. Pawła, który pisze w swoim drugim liście do mieszkańców Koryntu: „Kiedy jestem słaby, wtedy jestem mocny. Moja moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9-10).

Może czasem, żeby potrafić zaufać, trzeba najpierw puścić?”

To zdarzyło się 2 lata temu. Opowiadam o tym w  II tomie Trylogii Zaufania, “Zaufaj i Puść”. A teraz, z tą samą ekipą, żeglujemy po północnych Mazurach. Załoga przyjaciół. Pod wspólną Banderą. Każdego dnia dziękuję za nich Najlepszemu Ojcu! A że na pokładzie sami doktorzy i profesorzy, to nasze rozmowy pomagają wypływać na głębię. Mimo że na razie więcej stoimy w portach, bo sztorm daje się mocno we znaki. I to nie tylko na jeziorach… 

A Najlepszy Scenarzysta znowu mówi mi mocne “Sprawdzam”. Wielka kumulacja spraw trudnych. Najtrudniejszych… i to w tym samym czasie. Czuję się jak odbijacz na burcie, z obu stron miażdżony przez napierające jachty…

Tak bardzo potrzeba wtedy obecności, wysłuchania, uważnego, życzliwego spojrzenia, które mówi: „Jestem przy tobie. Nie jesteś sama”. 

Przyjaźń ma imię Boga.

„Jestem”. 

A może i na falach Twojego życia przydarzyła się podobna historia? Opowiesz mi?

Dbaj o siebie!

Moje najcieplejsze myśli i wdzięczność  posyłam dzisiaj szczególnie: Alicji W., Bożenie, Danucie O., Eli N., Elżbiecie, Ewie K., Ewie W-W., Grażynie S., Helenie J., Izabeli J., Izabelli P., Kindze T., Magdalenie S., Marii W., Markowi G., Marzenia K., Pawłowi S., Sylwii, Wioletcie, Xeni.

BESTSELLER Trzy tomy poczytnej trylogii zaufania autorstwa dr Moniki Gorskiej


Dołącz do dyskusji: