Co jest ważniejsze od marzeń?
Monika Górska | 11 sierpnia 2022
Wiem, że zawsze mam wybór, gdy nadejdzie życiowe tornado. Mogę złamać się, jak drzewo a mogę jak trawa nagiąć hardy kark. Odpuścić, przeczekać i podnieść głowę ku słońcu.
Czarna Góra, Sylwester 2000. Na stoku mróz szczypie policzki. W pełnym słońcu śnieg przypomina diamentowy dywan. Grzejemy się w ciepełku kampera. Ja, Marek i nasz 11-letni syn Jacek. Siorbiemy gorące kakao. Żartujemy. Beztroski śmiech i zapach czekolady wypełnia nasz dom na kółkach.
– Coś jest nie tak – niepokój chwyta mnie za serce. Nagle do mnie dociera. Marek wcale się nie uśmiecha, nic nie mówi i jakoś tak dziwnie na mnie patrzy.
– Hej, widzę, że zaniemówiłeś. Wiem, moje umiejętności zjazdowe szokują” – próbuję żartować. Bez skutku.
Przez ciszę przedziera się głos Jacka.
– Mamo już mi ciepło, idę zjeżdżać. Trzask drzwi i już go nie ma.
Znowu cisza. Czuję, jak moje dłonie robią się lepkie od potu.
– Źle się czujesz, czy jesteś wkurzony? Powiedz coś, bo zaraz serce mi wyskoczy – mówię i chwytam się za gardło.
W głowie setki myśli.
– Może jest ciężko chory albo… chce mnie zostawić, albo…
Nagle Marek podnosi głowę, patrzy na mnie i cicho mówi:
– Musimy zamknąć hurtownię. Ostatnie pieniądze wydałem na wypłaty. Nie mam pieniędzy na towar. Zresztą, po co towar. I tak wszyscy kupują w marketach. Nic już nie zrobię. To koniec.
Nie wiem, co powiedzieć. Przygryzam wargi.
– To jakiś matrix – myślę.
Ogarnia mnie przerażenie. Robi mi się duszno. Nie mogę złapać tchu. Głaszczę skurczony żołądek. Marek blady jak papier. Czeka na moje słowa.
– Jak to zamknąć hurtownię? Nic nie mówiłeś, że jest kiepsko, przecież wyjechaliśmy na narty, a teraz mówisz, że po dziesięciu latach zamykasz interes?! To skąd weźmiemy pieniądze? – mój głos niebezpiecznie pnie się w górę.
Czuję, jak krew pulsuje mi w skroniach.
– Sprzedamy kampera. Wystarczy na jakiś czas. Potem zobaczymy – słyszę słowa, których nie chcę słyszeć.
– Ale to nasz upragniony kamper. Marzenie, które udało nam się urzeczywistnić. Nasz sposób na życie – nie mogę powstrzymać żalu, który zalewa mi serce. Nie mogę powstrzymać łez.
I znów cisza. Tym razem wroga, zimna, zła. Marek chowa twarz w dłoniach. Płacze?
I nagle spada na mnie spokój. Podchodzę do męża. Obejmuję go i przytulam.
– Wiesz co, możemy jeszcze sprzedać dom, możemy nawet wprowadzić się do mojej mamy. Przecież to nie koniec świata. Najważniejsze, żebyśmy byli razem. Poradzimy sobie – mówię cicho.
Mimo wszystko oddycham z ulgą. Grom z jasnego nieba mnie nie roztrzaskał.
Dobrze jest być jak trawa.
Kiedy Marzanna Gąsior, współwłaścicielka rodzinnej firmy rowerowej Bike Multi Sport po zaledwie dwóch modułach naszej Mistrzowskiej Szkoły Storytellingu Biznesowego przysłała mi tę opowieść do analizy, zaniemówiłam na chwilę.
Nigdy nie miałam kampera. Nigdy nie miałam męża. Nigdy nie musiałam zamykać hurtowni, ani mojej Fabryki. I nie lubię kożuchów na gorącym kakao.
A jednak przesłanie tej opowieści bardzo mnie dotknęło. Długo potem jeszcze myślałam, jak to jest, być kochaną przez kogoś tak mocno. Kiedyś ktoś rezygnuje dla Ciebie ze swojego poczucia komfortu, z utartych i znanych dobrze ścieżek, a jak trzeba, to i ze swoich marzeń nawet.
Bo dla niego ważniejsze niż JA jest TY.
I MY…
I co to znaczy być być jak trawa…
Znasz to uczucie?
PS. Widzisz w tej opowieści strukturę SyKoMoR?
*Zdjęcie, na którym Marzanna czyta swoją opowieść, odbierając storytellingowego O’skara, zrobił nam Dawid Słowiński.