139 razy słyszysz NIE. Odpuszczasz, czy próbujesz dalej?


Monika Górska | 16 czerwca 2017

Nigdy nie byłam wzorową uczennicą. A czerwony pasek na świadectwie miałam chyba raz w życiu, w szkole podstawowej. W szkole średniej było jeszcze gorzej.

Dostałam się, z dużym trudem, do jednego z najlepszych liceów – poznańskiej „Ósemki”, profil biol-chem. Jeszcze na początku pierwszej klasy myślałam o pójściu na medycynę. Pasjonowałam się w tym czasie hipnozą. Hipnotyzowałam już od piątej klasy, chciałam nią leczyć ludzi.

Pod koniec pierwszej klasy wiedziałam już, że medycyna to nie moja droga. Że tak naprawdę chcę być reżyserem teatralnym, a jak nie, to dziennikarzem.

Większość moich koleżanek i kolegów z klasy była wybitna. Prawie wszyscy są dziś lekarzami. Ja się też wybitnie wyróżniałam. Na niekorzyść. Matematyka, fizyka, a nawet chemia były moją pięta achillesową. W pierwszej klasie – poprawka z matematyki. W drugiej – z matematyki i fizyki.

Całe wakacje siedziałam nad zadaniami z fizyki i płakałam. Przeklinałam piłeczki, które się zderzają i pociągi, które wyjeżdżają z różnych stacji i gdzieś się mijają.

A najprzystojniejsi i najbystrzejsi chłopcy w szkole byli z mat-fizów. Jeden z nich został potem prezydentem Poznania, para braci – Piotr i Paweł – założyli sieć sklepów… a ja z poprawkami ledwo przechodziłam z klasy do klasy.

Nawet z mojego ukochanego polskiego miałam tróję. Pani profesor, późniejsza kuratorka oświaty, uważała, że najlepszą metodą pedagogiczną jest kijek. A na mnie zawsze lepiej działała marchewka. Chciałam zrobić olimpiadę polonistyczną, ale nie miałabym na to czasu poprawiając kolejne dwóje.

 

ekspert storytellingu - Monika Górska oraz Stanisław Wisłocki

 

Jedyne co mi się udało w liceum, to zostać prezeską Pro Sinfoniki. Na tym zdjęciu wręczam kwiaty jednemu z najwybitniejszych polskich dyrygentów, prof. Stanisławowi Wisłockiemu z WOSPRiTV, po IX symfonii Beethovena, koronującej festiwal „Beethoven Nasz Współczesny”. Boże… kiedy to było…. Byłam tak przejęta, że z całej symfonii najbardziej zapamiętałam… oklaski.

W połowie trzeciej klasy skapitulowałam. Nie miałam już siły. Poszłam więc do dyrektora sympatycznej i dość luzackiej „czwórki” i zapytałam, czy mnie przyjmie. Zgodził się, trochę zdziwiony, że nie przyszli ze mną rodzice. Udawałam luz, ale jeszcze bardzo długo miałam poczucie klęski.

Byłam matołem – przynajmniej tak siebie wtedy widziałam. Trochę pomogło, jak zostałam finalistką olimpiady i nie musiałam zdawać matury ani egzaminu wstępnego z polskiego.

Potem już było coraz lepiej – podyplomowe studia dziennikarskie w Brukseli skończyłam jako najlepsza studentka, a za moje 3 kilo doktoratu ze storytellingu dostałam wyróżnienie.

Tak jak postanowiłam w pierwszej klasie liceum, zostałam dziennikarzem i reżyserem. Choć, zamiast teatru, wybrałam film. A to dopiero był początek mojej drogi.

Zdarzyło Ci się kiedyś, że podjeżdżasz do skrzyżowania i nagle zielone światło zamienia się w czerwone? Już chcesz się zatrzymać, a tu znowu zapala się zielone.

Dopiero wiele lat później wreszcie zrozumiałam, że to, co wtedy wydawało mi się obrzydliwie gorzką, totalną porażką, było tylko sygnałem.

Uratował mnie storytelling. Dotarło do mnie, że paradoksalnie porażka może grać w życiu i biznesie co najmniej dwie bardzo pożyteczne role.

Co ma do tego storytelling?

Zaraz zobaczysz. Najpierw przeczytaj moją najkrótszą definicję opowieści. Takiej na Oskara!

Tu i teraz (albo gdzieś i kiedyś), ktoś sobie żyje spokojnie. Nagle bardzo chce coś zdobyć albo od czegoś uciec. Ale coś lub ktoś mu w tym przeszkadza. Bohater walczy o swój cel i przegrywa, ale na końcu jednak zwycięża. I żyje długo i szczęśliwie (albo i nie).

Jeśli spojrzysz na swoje życie i biznes jak na opowieść, to zobaczysz, że porażka może być próbą Twojego celu. Może Cię zatrzymać na moment w miejscu, byś mógł uświadomić sobie, że nie tędy droga.

Albo też – porażka może być próbą Twojej motywacji. Jeśli porażka Cię zatrzyma, ale nie powstrzyma, to właśnie stałeś się bohaterem własnej historii.

Podobno Jackowi Canfieldowi, autorowi „Balsamu dla duszy”, odmówiło wydania jego pierwszej książki aż 139 wydawców. Dzisiaj przetłumaczono ją na 40 języków i nakład przekroczył 112 milionów egzemplarzy. Na szczęście nie uwierzył w swoją własną porażkę.

Również biznesowe historie marek pełne są takich „błogosławionych porażek”.

Jedna z  opowieści mówi o tym, skąd się wzięła nazwa papierosów Lucky Strike.

Podobno na kilka tygodni fabrykę British American Tobacco sparaliżował strajk. Przez ten czas cały tytoń zwilgotniał i chciano go wyrzucić. Na szczęście któryś z robotników cichaczem zrobił sobie skręta. I nagle okazało się, że papieros smakuje jeszcze lepiej. A porażkę, która zamieniła się w sukces, upamiętniono nazwą papierosów.

Dlaczego Ci o tym piszę? Bo jeśli kiedykolwiek miałeś kłopoty ze sprzedawaniem Twoich pomysłów, usług czy produktów albo zastanawiałeś się, dlaczego inni tak dobrze wiedzą, jak pozyskiwać klientów czy sponsorów, a Ty czujesz przed tym taki opór, to przyczyna może tkwić w opowieści, którą sobie o Twoich porażkach opowiadasz.

A gdybyś to niemiłe, kosmate, lepkie, wstydliwe i bolesne słowo PORAŻKA zamienił na trudne i wymagające, ale bardziej odważne i obiecujące słowo POPRAWKA?

Czy czujesz, że jest coś, co już teraz mógłbyś poprawić w Twojej opowieści?

Byłby to dla mnie wielki zaszczyt, gdybyś chciał się tym ze mną podzielić.

 

PS. A jeśli chcesz więcej poczytać o tym, jak zwiększyć swoją sprzedaż z pomocą storytellingu, zapraszam Cię tutaj >> https://monikagorska.com/blog/otwierajacy-oczy-sposob-na-pozyskiwanie-klientow/


Dołącz do dyskusji: